Album intro 2014 2022.04.19 | By kubickijarek59 | 0 Comments Fotograf, rysownik, malarz, grafik, twórca sztuki wideo, niekiedy także performer. Postać nietuzinkowa i artysta na miarę XXI wieku, zarówno pod względem koncepcyjnym, jak i technicznym. W swojej pracy nie tylko biegle posługuje się poszczególnymi technikami artystycznymi, ale także płynnie pomiędzy nimi przechodzi, czego efektem jest całkowite zatarcie granic pomiędzy kolejnymi etapami warsztatu. Kiedy próbuję określić twórczość Jarka Kubickiego jednym słowem, takim które odnosi się zarówno do pomysłów jak i do metody, w pierwszej kolejności pojawia się termin „wielowarstwowość”, a tuż za nim „wielopłaszczyznowość”. Oba te słowa, poza tym, że odnoszą się do samych prac Kubickiego, opisują także to, w jaki sposób z jego obrazami radzi sobie odbiorca, jakie strategie odbioru i odczytywania przyjmuje. Według mnie najpełniej zatem ujmują triadę twórca – dzieło – odbiorca, u Kubickiego nie tylko linearną, ale przede wszystkim wielokrotnie złożoną. Prace Kubickiego są wielowarstwowe pod kilkoma względami. Po pierwsze w rozumieniu dosłownym, z punktu widzenia techniki artystycznej są złożone z wielu warstw. W większości przypadków bazę stanowi autorski szkic, rysunek pastelem, obraz malarski lub fotografia. Następnie praca taka jest skanowana i w kolejnych etapach opracowywana komputerowo. Cały proces twórczy wymaga od autora ogromnej staranności, uporządkowania i skupienia na najmniejszych detalach. Z pojedynczych linii, plam barwnych, Kubicki tworzy skomplikowane formy, wielokrotnie nasuwające skojarzenie z koronkami. Po pierwsze, podobnie jak w przypadku koronek, ich wykonanie wymaga dopieszczenia najdrobniejszych elementów, które następnie niewidoczną dla laika nicią zszywane są w całość. W efekcie powstają dzieła totalne, w których granice pomiędzy poszczególnymi etapami pracy twórczej zostają umiejętnie zatarte. Po drugie, tak jak koronki, formy te zdają się nie zwykle lekkie, często niemal przezroczyste, kruche, co w zderzeniu z tematyką „obrazów” powoduje jedyny z swym rodzaju kontrast. Kontrast ten nie jest jednak zgrzytem, nie uwiera, lecz zaskakuje, zastanawia, niepokoi. Czasem budzi lęk, ale także pragnienie. Wywołuje szereg sprzecznych emocji i skojarzeń, które przez każdego odbiorcę wymagają poukładania i zrozumienia. Przy czym zrozumienie to nie jest prostym odczytaniem zamysłu artysty, lecz raczej wniknięciem w sferę własnych myśli, obaw, pobudzeniem do refleksji nad tym, co zarazem budzi zachwyt i niepokój. Kubicki w swoich pracach z wielkim kunsztem łączy piękno kobiecego ciała z tym co mroczne, niezrozumiałe i wykraczające poza codzienne tu i teraz. Bohaterki jego obrazów przywodzą na myśl współczesne Salome, kobiety fatalne w swej naturze, które w zamian za swe piękno wymagają wielkiej ceny. Z drugiej jednak strony, właśnie poprzez przezroczystość kolejnych warstw, kobiety te zdają się być kruche i delikatne, dla zwykłego człowieka nieuchwytne. Te sprzeczności, zdawałoby się niemożliwe to pogodzenia, w twórczości Kubickiego z ogromnym powodzeniem współistnieją. To wszystko sprawia, że obok tych prac nie można przejść obojętnie. Można ich doświadczać pod kątem czysto estetycznym, ale także wnikać w zawiłą warstwę znaczeniową, interpretować na wiele sposobów, nieraz także polemizować. Bez względu jednak na to, jaką strategię odbioru przyjmiemy, zawsze będzie to strategia „do”, wymagająca przybliżenia się, niemalże wejścia w obraz, dotknięcia go. I właśnie to wszystko jest według mnie najlepszym świadectwem tego, że obcujemy ze sztuką w pełnym tego słowa znaczeniu dobrą – technicznie, estetycznie i koncepcyjnie. Być może dlatego, że tak jak w pracach Kubickiego zatarte są granice pomiędzy poszczególnymi technikami, tak samo niewidoczne są one pomiędzy jego życiem i sztuką – sztuką totalną. dr. Bogna Kietlińska socjolożka wizualna, Uniwersytet Warszawski
Butelki z benzyną w formacie JPG, czyli sztuka protestu 2021.01.06 | By kubickijarek59 | 0 Comments Od kilkunastu lat chodzę na demonstracje dopominające się o prawa kobiet czy mniejszości. Grzecznie już było – mówi grafik Jarek Kubicki, twórca plakatów, które stały się wizualnymi symbolami obecnego protestu. JAKUB KNERA: Ellen Ripley z „Obcego”, Sarah Connor z „Terminatora”, Panna Młoda z „Kill Billa” i Lara Croft z „Tomb Raider” w miejsce Gary′ego Coopera, kowboja z ikonicznego plakatu „W samo południe” Tomasza Sarneckiego, symbol wyborów 4 czerwca 1989 r. A zamiast hasła „Solidarność” – „wypierdalać”. To wszystko na pracach twojego autorstwa, które zdominowały internet w pierwszych dniach protestów z powodu antyaborcyjnego orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. Skąd ten pomysł?JAREK KUBICKI: Drugiego dnia protestu na grupie „Dziewuchy dziewuchom” znalazłem logo „Solidarności” przerobione na ten wulgaryzm. Spodobało mi się nawiązanie do estetyki, która w Polsce kojarzy się z czasem przełomu, walki o godność i zamieściłem je w swoich mediach społecznościowych. Kilka godzin później pomyślałem, żeby pociągnąć ten wątek, i przypomniałem sobie o plakacie z Cooperem. Postanowiłeś go „odświeżyć” – w sposób kontrowersyjny dla wielu osób, które oburzyły się, że kobiety mogą być tak wulgarne.No tak, bo jak tak nieśmiałe, miłe i grzeczne osoby jak kobiety mogą tak mówić? Otóż mogą! To bzdurny i szkodliwy mit, który należy obalić – kobiety są silne, potrafią być agresywne, kiedy muszą walczyć o swoje prawa. Postanowiłem nawiązać do takich ikon popkultury, które powszechnie kojarzymy, żeby nie było wątpliwości, o jakim kontekście i o jakim obrazie kobiet mówimy. Stąd wybór najbardziej znanych tzw. badass – mocnych i silnych postaci z popkultury. Jarek Kubicki/Arch. pryw. Plakat z księżniczką Leilą Napis „Solidarność” na plakacie z 1989 r. miał wydźwięk pozytywny i zagrzewający do walki. Wulgaryzm jest agresywny, ale sądząc po protestach, ma bardzo dużą moc solidaryzowania.To hasło, które jednoczy wiele osób, podobnie jak hasło „Solidarności” z lat 80. Grzecznie już było, i to przez bardzo wiele lat – sam od kilkunastu lat chodzę na różne demonstracje dopominające się o prawa kobiet czy mniejszości. Widziałem, jak to zwykle wyglądało, jak emocje były tonowane zarówno przez organizatorów, jak i demonstrujących, a na marszach KOD wszyscy uważaliśmy, żeby nie deptać trawników, stanąć na czerwonym świetle, a iść dopiero na zielonym. Nie dało to zupełnie nic – to, co dla nas było wyrazem kultury, przez innych było odbierane jako oznaka słabości. Podobnie było w trakcie Czarnego Protestu w 2016 r. – wszelkie próby skandowania podobnych agresywnych haseł były tłumione. Teraz miarka się przebrała – sprawy zaszły za daleko, żeby ktokolwiek miał jakiekolwiek złudzenia co do tego, co się dzieje, i mówił o tym grzecznym językiem. Tym bardziej że na protestach pojawia się też wiele nastolatek czy dwudziestolatek, osób z młodszych pokoleń.Kiedy chodziłem na demonstracje KOD, czułem się najmłodszy, teraz czuję się jak ojciec większości protestujących. Młode pokolenie widzi, co dzieje się wokół, i temu niedowierza. To nie jest jedyna rzeczywistość, w której dorastają – mają TikToka, widzą, jak życie wygląda wszędzie indziej, wszystko mają na wyciągnięcie ręki. Nasze pokolenie straciło czujność, bo zmiany, takie jak sukcesywne zawłaszczanie przestrzeni publicznej przez Kościół, dokonywały się małymi krokami i na przestrzeni długiego czasu. Kiedy najmłodsze pokolenia zdobywają świadomość społeczną, wejście w tę rzeczywistość musi być dla nich ciężkim szokiem, który wywołuje bunt. Wyrok Trybunału dotyczy przede wszystkim kobiet, ale też mężczyzn, bo zagrożone są kobiety, które kocham: moja córka i moja dziewczyna. To wyzwala pierwotne emocje – jakbym był świadkiem napaści na ulicy na bliską mi osobę. To nie jest moment, w którym zastanawiam się, czy najpierw się przedstawić, a potem ewentualnie negocjować z napastnikiem, bo takie rzeczy można było robić wcześniej. To czas działania, wysłania jasnego komunikatu. Zarówno twoje prace stworzone w ostatnich dniach, jak i „Twarze kwarantanny” z marca, w których znane malarskie portrety wyciąłeś z ram i umieściłeś w ramach domowych okien – bohaterów obrazów Whistlera, Rembrandta czy Wyspiańskiego – polegają na łączeniu różnych elementów kultury. Te najnowsze docierają często do osób, które nie mają tożsamościowego obciążenia „Solidarności”, ale moim zdaniem są bardzo wymowne nawet dla tych, którzy nie kojarzą plakatu z Cooperem.Nie jestem w stanie ocenić ich bez kontekstu, bo dojrzewałem w okresie przełomu transformacyjnego, a poza tym interesuję się historią tego okresu. Wydaje mi się jednak, że sam znak „Solidarności” jest tak mocno wryty w polską świadomość jak znak Polski Walczącej. Nie musiałeś żyć w tamtym okresie, żeby go znać, po prostu z nim dorastasz, ucząc się historii czy oglądając telewizję. To, co robisz, to remiksy? Jak to nazwać?Nie czuję się wielkim twórcą, to nie sztuka przez duże S. Jestem didżejem, który zestawia elementy popkultury, żeby uzyskać jakiś efekt. Dokładnie tak samo było w przypadku moich pandemicznych serii, które stworzyłem wiosną. Robię to zresztą od dziesięciu lat – prowadziłem projekty „Dlaczego nie napalm?”, w których zestawiałem Monty Pythona z cytatami dotyczącymi teorii spiskowych o katastrofie smoleńskiej, czy „Freikorps Polen”, w których łączyłem zdjęcia z akcji nazistowskich z cytatami na temat uchodźców z forów internetowych. To podobne zabiegi – zestawiam różne światy, które pierwotnie nie miały żadnego związku, a nagle pojawia się ich nowe znaczenie. Ja po prostu wrzucam to do jednego kotła i mieszam. W postmodernistycznym świecie uchwycenie jednego hasła w nowym kontekście zyskuje nowy wydźwięk. Czasem negatywny, co widać po wypowiedziach polityków, ale czasem zupełnie inny, jak policjanci na obrazach w serii „32. dzień kwarantanny”, których, „polujących” na osoby nieprzestrzegające wytycznych epidemiologicznych, wstawiłeś wśród bohaterów obrazów Gierymskiego, Muncha czy Hoppera.Zestawiam puzzle i buduję historie na bazie elementów, które wszyscy znamy. Odbiorca nie musi mieć nie wiadomo jak dużego kapitału kulturowego, żeby zrozumieć ich wydźwięk. Kluczowe, żeby były czytelne – wtedy stworzysz sobie w głowie obraz sytuacji, o który mi chodzi. Moim zdaniem im bliżej kultura jest ludzi, tym lepiej działa. Jarek Kubicki/Arch. pryw.Edward Hooper, Nocne marki („32. dzień kwarantanny”) Jarek Kubicki/Arch. pryw.Aleksander Gierymski, W altanie („32. dzień kwarantanny”) Cykle z okresów kwarantanny zainspirowało odosobnienie w domu i pandemiczny stan niepewności? O ile „Twarze kwarantanny” są melancholijne i ponure, o tyle „32. dzień kwarantanny” jest już lekko komiczny.Opisywałem swoje emocje, które okazały się wspólne dla wielu osób. Na początku lockdownu stanęliśmy w obliczu sytuacji, której kompletnie nie znamy, bardzo się boimy i zostaliśmy w niej sami. To, co zazwyczaj kończyło się zawiązaniem większych relacji z ludźmi, pozbawiło nas tego – zostaliśmy sami w oknach ze strachem, lękiem i poczuciem osamotnienia. Ale ludzka natura wygrała – musieliśmy wyjść, żeby chociaż zaczerpnąć powietrza, i zderzyliśmy się z absurdalnym działaniem aparatu władzy, który zobrazował się w postaci policjantów wystawiających mandaty. Pojawił się we mnie bunt, wkurzenie, niezgoda i chęć wyśmiania tego – to był mój rodzaj walki z tym, co się dzieje. Pojawiają się wątpliwości: co z prawami do prac, które przerabiasz?Zdaję sobie sprawę, że mogę mieć przez to problemy. Z drugiej strony – w tej chwili codziennie wychodzę na ulice i spędzam kilka godzin na protestach. Wiem, że przez 48 godzin mogę nie wrócić do domu, mam ze sobą jedzenie, picie, mleko na wypadek użycia gazu łzawiącego i numer do prawnika napisany na ręce. Moje prace to butelki z benzyną w formacie JPG. O ile plakaty w latach 80. i 90. funkcjonowały w przestrzeni miasta, o tyle teraz to, co robisz, ma moc oddziaływania przede wszystkim w sieci. Ale zyskuje też nowe życie – powstały słuchowiska, które rozwinęły historie z cyklu „32. dzień kwarantanny”.Patrząc na to, co robię, od strony konstrukcji i zamysłu, można powiedzieć, że to memy. Codziennie masa osób na świecie robi je, używając kadrów z filmów, zdjęć, lepiąc różne elementy popkultury w celu osiągnięcia odpowiedniego efektu. Robię dokładnie to samo i to się przyjęło – to szalenie miłe, kiedy ludzie chodzą z tymi plakatami na mieście. Siadam i tworzę coś pod wpływem emocji, a rano dostaję mnóstwo wiadomości i komunikatów. Działają. Jesteś fotografem, skończyłeś gdańską Akademię Sztuk Pięknych. W twojej twórczości punktem wyjścia jest zdjęcie, które uzupełniasz malarstwem lub grafiką komputerową. Miksujesz rzeczywistość z surrealizmem?Od zawsze jestem fanem surrealizmu. Pamiętam, jak w pierwszej klasie liceum byłem na wystawie prac Zdzisława Beksińskiego i zachwyciłem się jego twórczością. Wtedy zacząłem bawić się tą techniką – brałem fotografie wykonane jeszcze tradycyjną techniką, po których malowałem. Komputer ten proces ułatwił, przyspieszył i sprawił, że jest to bardziej precyzyjne. Różnica jest taka, że twoje dotychczasowe prace, mocno Beksińskim inspirowane, były tajemnicze i mroczne. Te stworzone w tym roku wywołują inne emocje: podtrzymują na duchu albo zagrzewają do walki. To wpływ pandemii?Rok 2020 obfitował w takie działania, bo to jest wyjątkowy rok, ale z chęcią wracam to tych mroczniejszych, melancholijnych i romantycznych tematów. Jest mi to bliskie i potrzebuję tego dla zdrowia psychicznego. Przeskoczenie w inną stylistykę to efekt mojej pracy w reklamie, którą zajmuję się od ponad 20 lat. Nauczyło mnie to myślenia w kategoriach komunikatywności języka i tego, jak dostosować go do sytuacji, tematu, tego, co chce się powiedzieć, i osób, do których ma dotrzeć. Wielka sztuka może być pozbawiona kontekstu odbiorcy, tutaj on jest najważniejszy – projekt musi być dostosowany do tego, jak to zobaczy i odczyta. 5Jarek Kubicki/Arch. pryw.Aleksander Gierymski, Pomarańczarka („Twarze kwarantanny”) I jakie emocje to w nim wywoła. Wierzysz, że sztuka, zwłaszcza w okresie pandemii i niepewności, która nam towarzyszy, powinna podtrzymywać na duchu?Powinna to robić zwłaszcza w takim momencie. Na początku pandemii współprowadziłem fanpage „Apokalipsa według Beksińskiego” – kronikę lockdownu, opisującą go w formie memów bazujących na obrazach Beksińskiego. Traktowałem to jako zabawne zestawienie, ale w ludziach było widać potrzebę czegoś, co opowie o ich emocjach językiem nowym, a jednocześnie zrozumiałym. Żeby poczuli, że nie są w nich osamotnieni. Emocje przeżywane zbiorowo sztuka powinna ubierać w formę, z którą ludzie mogą się identyfikować. Zagospodarowywać je: czasem tonując, a czasem wzburzając. Polityka, 6.11.2020 Jarek Kubicki (ur. 1976 r.) – grafik, malarz, fotograf i dyrektor kreatywny. Laureat wielu prestiżowych nagród w dziedzinach designu i reklamy za projekty takie jak m.in. Beksinski.pl i Rumours About Angels. Na swoim koncie ma projekty stron internetowych, współpracę z wieloma firmami, wzory przemysłowe, okładki książek i albumów muzycznych. Brał udział w wystawach zbiorowych i indywidualnych w Polsce, Niemczech, Belgii, Węgrzech, Wielkiej Brytanii i Rumunii.
Szemrane typy chcą robić krzywdę kobietom, które znam i kocham. Wypierdalać! 2021.01.06 | By kubickijarek59 | 0 Comments Gdy „wypierdalać” mówią osoby stateczne i zasłużone – tym bardziej to przekleństwo staje się oczywiste. Bo co innego można w tej sytuacji powiedzieć? Jeszcze zobaczymy środowiska koderskie, które będą chodziły z tym hasłem po miastach – mówi Jarek Kubicki, grafik i malarz, autor plakatów Strajku Kobiet. fot.: Reuters Maciej Gajek / NEWSWEEK: Wkurwiłeś się? JAREK KUBICKI: Nie pierwszy raz. Tym razem bardziej niż zwykle, bo dziwne szemrane typy chcą robić krzywdę kobietom, które znam i kocham. To bierze się między innymi z troski o moich bliskich. Zazwyczaj wkurwieni ludzie przeklinają i chodzą demonstrować. A ty wziąłeś fotoszopa. – Bo to moje narzędzie wyrażania emocji. Żyjemy w jakimś katotalibanie. Jak myślę sobie, że jakaś 17-latka słucha dziwaków, którzy opowiadają „a teraz będziesz trumną na martwego płoda, ponieważ mój niewidzialny przyjaciel podczas rozmowy ze swoją niewidzialną mamą ustalili, że tak”. To jest tak głupie. A ci ludzie w ten sposób to uzasadniają. To są jakieś urojenia, cytowanie Biblii, jakiegoś świętego w sprawach czysto medycznych… Wypierdalać! No więc wziąłem kilka elementów z sieci i je połączyłem. „Wypierdalać” solidarycą to nie był mój pomysł, ktoś to zrobił wcześniej. Ja tylko dołożyłem groźne kobiety z filmów na wzór słynnego plakatu Solidarności z 1989 r. A co czuje człowiek, który w całym mieście widzi swoje plakaty? – W niedzielę spotkałem pierwszych ludzi z tymi plakatami. To bardzo ekscytujące, podchodziłem do nich, robiliśmy sobie zdjęcia razem… Ale potem było tego tyle, że już nie byłem w stanie tego robić sobie zdjęć. Główna moja emocja to jest zmęczenie, bo przygotowanie kolejnych wersji tych plakatów kosztuje strasznie dużo pracy. To nie jest pierwszy raz, gdy dzieje mi się taka historia w życiu, kiedy rozbijam internet. Pierwszych kilka dni jest ciężkich, komunikatory wariują, wszyscy próbują się do ciebie dostać. Znajomi przypominają sobie o twoim istnieniu. Tym razem nie rozbiłeś tylko internetu, bo memy wyszły na ulicę. To się wcześniej w tym kraju nie zdarzyło. – To prawda! I to jest super, chociaż sam mam na razie problem z nazwaniem tego. Widziałem masę wspaniałych projektów plakatów. Moje rzeczy są aktualnie popularne, ale to nie znaczy, że za trzy dni się to nie zmieni. Memy tak działają: zapalasz pudełko z zapałkami, masz wielki ogień, ale po chwili go nie ma. Dlatego zawczasu przygotowałem zestaw do samodzielnego montażu. Kilkadziesiąt różnych form: wszelkie grafiki na media społecznościowe, tła na telefon, pliki do wydrukowania w różnych formatach… Nie wiedziałem, czy to zażre, ale gdyby – to żeby zażarło na grubo. Co się musi wydarzyć, żeby grafika zażarła i dała ludziom po mordzie? – Plakat musi krzyczeć za ciebie tym swoim wypierdalać, nawet gdy ty jesteś cicho. Jeśli masz pomysł, jak zagospodarować emocje – to jest szansa na sukces. No i musi się pojawić w odpowiednim momencie, ale to okienko jest cholernie krótkie. Pomysł przyszedł mi do głowy w sobotę wieczorem. Czas na zrobienie miałem tak naprawdę do rana. Żeby ludzie chcieli to mieć przy sobie, mieli czym się dzielić – musieli dostać komplet. Przekleństwo wielu ludziom się nie podoba. – To się zmienia. Znasz na pewno mema opisującego znajomych centrowych, którzy się radykalizują. Gdy„wypierdalać” mówią osoby stateczne i zasłużone – tym bardziej to przekleństwo staje się oczywiste. Bo co innego można w tej sytuacji powiedzieć? Jeszcze zobaczymy środowiska koderskie, które będą chodziły z tym hasłem po miastach. Moja mama jest za, bardzo jej się podoba „wypierdalaj”. Zapytaj kobiet – one słyszą wulgaryzmy pod swoim adresem od obcych mężczyzn bardzo często, my, faceci, nawet nie zdajemy sobie sprawy ze skali tego zjawiska. Ludzie, którzy skandują przekleństwo w środku miasta – nie boją się. Napiszą to na bramie kościoła, bo przestali się bać. To już nie jest czas na białe róże, znicze. Teraz jest na grubo. Wiosną zrobiłeś serię grafik z policjantami. Do klasycznych obrazów dołożyłeś policjanta wypisującego mandat. – To była lajtowa odpowiedź na frustrację. Tamten wkurw realizowałem w bardzo soft sposób, że policjanci nawet nie zauważyli, że zaszedł. Rzecznik policji w studiu telewizyjnym powiedział, że policjanci odebrali to jako pochwałę, że w sumie są fajni. A co cię wtedy poruszyło? – Absurdalne zakazy! Pojawiło się jakieś obostrzenie opisane na rządowej stronie, a policjanci zachowywali się, jak udzielni książęta. Ktoś pobiegł w dresie do sklepu, to go zatrzymali i kazali mu iść, bo nie można biegać. Radiowozy goniły typa na rowerze w szczerym polu. To wszystko było tak głupie i pozbawione logiki – gliniarze dostali prezent, możliwość swobodnego dojechania każdego obywatela. Stąd wziął się pomysł. Te klasyczne obrazy świetnie sobie radziły, policja nie była tam do niczego potrzebna. Dlatego dostawiłem gościa w czapce, jak wypisuje mandat i ze znanej wszystkim historii znanej z obrazu powstała nowa, absurdalna, jak ówczesne działania policji. To przyniosło ci międzynarodowy fejm, kontekst okazał się zrozumiały na całym świecie. – Tak. Ale pierwszy raz coś takiego zdarzyło się, gdy założyłem stronę San Escobar, która w ciągu trzech dni dorosła do 150 tys. obserwujących. Siedzę sobie przy kompie i mam z tego bekę, że stolica San Escobar to Santo Subito. A następnego dnia czytam o tym w „The Independent”. Podobne uczucie miałem, gdy tych swoich policjantów zobaczyłem na antenie BBC. Jak powstaje taki projekt? – Nie ma w tym filozofowania. Nie przeanalizowałem oddziaływania i potencjału tych grafik. Siedziałem w nocy, otworzyłem piwo i zacząłem robić grafiki. Łączysz elementy tak długo, aż poczujesz w głowie fajnego kopa. Jeśli po dwóch godzinach nadal odczuwam kopnięcie, to zostawiam. Podobnie z San Escobar. Wypracowałem sobie formułę, która mnie bawiła: połączenie słów hiszpańskich, polskich i internetowej nowomowy. Np. „la grande inba” w dniu finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Na końcu zrobiłem mapę San Escobar, w czym pomogli mi fani, którzy wcześniej, w komentarzach wymyślili całą tę krainę. Kiedy robisz projekt dla klienta, to też zaczynasz od piwa? – Nie. Oczekiwania klientów biznesowych są inne. Klienci boją się kopów w potylicę. Gdybym miał coś takiego robić dla instytucji, to nawet nie chcę myśleć, co by z tego wyszło i po ilu miesiącach. Internetowy fejm daje się monetyzować? – Zupełnie nie. Obawiam się wręcz, czy to nie będzie zagrożeniem dla moich zleceń. Nie ma w tych plakatach wysokiego skilla graficznego z punktu widzenia szefa kreacji w agencji reklamowej, bo to nie jest złożony projekt graficzny. Na szczęście dotąd nie zdarzyło mi się stracić zlecenia ze względu na kontrowersje. Ale dotąd nie byłem kontrowersyjny. Sam określasz się mianem lewaka. Zawsze tak było? – Nie! Byłem idealnie kulistym wyborcą Platformy. Nie dość, że z Gdańska, to jeszcze wychowywałem się w środowisku wokół Kongresu Liberalno-Demokratycznego. I zawsze uważałem, że trzeba się interesować polityką. Pamiętam, że za komuny byłem z mamą na mszy w kościele św. Brygidy, podczas której przemawiał Wałęsa a potem chodziłem dumny po osiedlu ze znaczkiem Solidarności. A w 2001 r. byłem na zjeździe założycielskim PO w Oliwie. Potem wszedłem w środowisko młodych fajnych lewicowców, o których istnieniu wcześniej nie miałem pojęcia. Spotkałem ich chyba na blogu Wojtka Orlińskiego. A potem był TeTeDeKaEn, nigdy niesformalizowana grupa internetowa skupiająca intelektualistów. Trafiłem tam zresztą dzięki blogowi, który prowadziłem – Dlaczego Nie Napalm, poświęconemu teoriom spiskowym dotyczącym katastrofy smoleńskiej. Zacząłem bywać na dewirtu, czyli spotkaniach tych ludzi w realu. I to były jedyne imprezy nietaneczne, na których podpierałem ścianę. Oszałamiające i onieśmielające były te ich dyskusje – od fizyki do teologii. Zdziwiłem się wtedy, że jest świat poza liberalizmem – świat, w którym też wszystko jest uzasadnione liczbami i wykresami. I że można patrzeć na świat z dużo szerszej perspektywy. Dzisiaj widzę, że liberałowie skupiają się na sobie. Ty o tym, że świat potrzebuje wyższych podatków, a oni: „ale ja mam za zeszły miesiąc do zapłaty duży podatek, podatki nie mogą być wyższe”. Ty o katastrofie klimatycznej, a oni: „dopiero co kupiłem samochód, to jak mam nim nie jeździć po mieście”. Czemu zająłeś się katastrofą smoleńską? – Bo jestem fanem lotnictwa, zresztą sam też latam. Zacząłem od dość zaawansowanego symulatora, potem szybowce i skoki spadochronowe. Dla mnie przyczyny katastrofy smoleńskiej były dość oczywiste. To byłby cud, gdyby wylądowali w warunkach, które tam wtedy panowały. Gdy zanurkowałem w otchłań tzw. blogerów śledczych, to znalazłem się w fascynującej krainie fantazji. Np. czytałem o systemie podziemnych tuneli na lotnisku, którym uciekli wszyscy pasażerowie. Lotnisko podziemne, poduszki helowe… Wszyscy sobie zaprzeczali, ale wszyscy się ze sobą zgadzali. Niesamowite to było. Jarek Kubicki. Artysta grafik Rocznik 1976. Gdańszczanin z urodzenia. 2.11.2020 Wywiad na stronie Newsweeka
Altered Images EN 2020.01.22 | By kubickijarek59 | 0 Comments New visionaries in 21st century photography Can we start off by you letting us know what camera you use and how long you have been taking photography seriously and are you a professional or do you have ‚other’ work too? In fact I have never been professional photographer. Ok, I finished Fine Arts Highschool majoring in photography but the next step was Academy of Fine Arts degree in Industrial Design. Currently I’m a creative art director in one of the biggest advertising agency in Poland. “60568” 2010 Describe your creative process on 60568? (as this will be the one on the facing page to this interview – I love the mood you have captured in this shot, just stunning). What software did you use, etc..? The first part was a photo session with my favorite model. Without any idea but almost defined atmosphere of the finished image. I knew that I want to make something dark, melancholic, maybe sad. Something in gothic style. That’s why we used specific makeup and lights. Usually I like to set upper light and get deep shadows with dark blende. I used Canon 5D camera with 28-70 lens and ordinary flash lights. RAW files was edited at first in Lightroom then in Photoshop. I left RAW source as the smart object until the end of work – this gave me the freedom to change the photography settings like color temperature or exposure. At the beginning I had to define strictly what I want to do, so with ordinary (digital) brush I made a sketch. Working with sketches is much simpler, faster and more effective than without them. In first three hours I tried a lot of combinations with different directions, shapes of dress and sizes of figure and I made a background of image. Background is very important part of my works. Sometimes I spent couple of hours until it looks strictly as I want. It’s a combination of many layers of painted sheeds, photographs of dirty walls, parts of metals, wood, old paintings… The next steps were just modeling of dress by adding many layers of parts of fabric and splashes of paint. It was most boring part of creation (but I like to do it ) Brush strokes that you can see near the model’s hips was created especially for this work by using traditional brushes and acrylics and then scanned into photoshop. How close are your ideas for pictures to the end result? It depends on the case. Sometimes final work is exactly as I had invented at the beginning, in other case I started without any idea, invented something, but final effect is completely different. Process of the creation is really strange and mysterious:) I think it’s important not to worry and feel free in it. How long can a photomanipulation take to ‚make’. Again: it depends on the case. Sometimes it took me couple of hours, in other case – couple of weeks. Sometimes I ‘m unable to finish some pictures. Thats why they are ommited numbers, which are titles of my images. What features of digital photography are pivotal to your work? You can do everything you want. The imagination is the limit. Get parts of real world, products of your imagination and put them together into new wholeness, and then do it again in a different sequence. It’s a lot of fun. What kinds of ideas are you interested in exploring as an image maker? I want to share the atmosphere, not ideas. I like contrasts, beauty and ugliness, I mix strange and unexpected with ordinariness, love and happiness with sadness and hopeless. I don’t want to talk to much to my recipient, everyone has an own story about these feelings What would be the one thing that someone could say about your work that would make you die happy? “I found myself in your images” Do you see yourself as a photographer or a digital artist? Absolutely I see myself much more as digital artist. I have great respect for serious photographers. They can see what I’ll never see. Lastly, most photographers give their photographs titles but you more often than not just give them a random number, any reason? I like when the artist isn’t the narrator. He communicates a message but doesn’t explain it. Numbering doesn’t dictate the interpretations of the images. I give the vision, the recipient decides if perception of what he sees. Is it sad or happy picture? About love or hate? She’s falling down or she’s arise? I do not know, everyone has a different perception, different experiences and different associations. I do not want to impose my own interpretations. Alteres Images, 2011
Adobe inspire: spotlight on Jarek Kubicki 2020.01.20 | By kubickijarek59 | 0 Comments When digital photography was in its infancy, much of the discussion centered on how to move the image-making process away from analog (film and print) toward digital (files and pixels). Now, as the digital side of the craft has matured, there is just as much discussion about how to reintroduce some of the magic of analog image capture back into digital images. The best analog workflows of the earlier days of photography brought with them a certain delicacy of tone and subtlety of texture that can be difficult to reproduce digitally. For image makers who used those techniques, the process of converting continuous tone negatives, slides, or scenes to a series of numerical values always seemed a little soulless. However, the push to represent photographic colors and tones digitally has been unstoppable and has helped revitalize an industry that had changed comparatively little over the previous 30 years. So most of the „analog-ists” (okay, not a real word) succumbed to the prevailing winds and switched to digital capture, process, and output. Nevertheless, the subtle tones and textures of the analog days were never far from their minds, or their hearts.Jarek Kubicki is one such analog-ist. Coming from a background that combines photography and design with traditional painting, drawing, and illustration, he understands the tactile qualities that a simple analog system, such as charcoal on paper, can produce. His work revels in slow transitions from the darkest grays to the deepest blacks, and the subtle flow between the white of the paper or screen to the first hint of discernible texture. He makes little attempt to hide the strokes and marks used to produce his illustrations, instead incorporating their texture into the very fabric and design of each image. That said, Jarek Kubicki is also a realist. So when he creates his signature images, he readily combines the best of both digital and analog methods. In the process, he manages to capture the gentle textures and subtle tones much heralded in photos created traditionally, and combines them with 21st century speed and efficiency, taking advantage of the almost infinitely variable enhancement control offered by Adobe® Photoshop® and a digital workflow. I receive many questions from other image makers about the brushes i use in photoshop. I have just two: circular and squared, without texture. This surprises people, but when I want to gain a more brushlike effect, I take a piece of paper, use a real brush and some paint to apply some strokes, and then I scan it. Then, inside photoshop, I ‚paint’ with the scanned brush texture, and even though I’m working digitally, the effect looks more natural. Like real paint on paper. The Interview So many examples of digital painting and illustration use predictable fills, gradients, vector based-edges and lines that they feel more like architectural drafting than free-flowing illustrations. You have chose to work in a completely different direction to this style. Is this a reaction to typical digital illustration styles or is it a natural transition from your traditional painting and illustration roots? When I started to work with digital images or illustrations, and that was over a dozen years ago now, most of works you could see at that time looked like trying to prove that they were indeed made on the computer.These works were synthetic, often flat, and all visual experiments were based on using as many different digital tools as possible. These included various vectors strokes, rendering objects and scenes in 3D and adding unnecessary typography. It seemed that the main goal for image makers was showing what was possible with computer programs rather than making images. In the poorest images from this period you will see lack of life, lack of depth, and a lack of dynamic visual elements. These are all things which can be rectified with the incorporation of subtle texture, deliberate brush movement and careful tonal control. During this period I used scanners, and later, digital cameras, more than Photoshop itself as a basis for my work.At the beginning, I found illustrations containing a lot of gradients, vectors, or other mechanical drawing functions, not really that attractive. These drawing techniques all result from being a slave to the program’s inherent features and functions, which, in my opinion, means the image-maker’s involvement extends no further than that of using a tool created by the producer of the program … and not of the image-maker’s imagination, Also, at the same time, I found myself feeling that there was a lot of tiring pop culture in the images of the time. A lack of innocence, and increase in rapacity which lead in the end to too much predictability. I have always felt like a child of an alternative culture so all this provoked some kind of strange rebellion in my head. 60541 / 2008 If i was asked to characterise your work i would say that it is both organic and freeform with plenty of texture and subtle strokes, and that these factors then combine to form a very distinct stylistic signature. How did you come to produce images in this style? I started to become interested in creating unreality by putting together textures that don’t normally fit together in a way and a style that create a new entity with new qualities. I wanted to echo some of the ideas of surrealism, not conceptually, but more the form and juxtaposition of textures. I wanted to create images which can not, from many reasons, exist in reality. I wanted to create a visual world with no limits or restrictions enforced by notions of reality and, in the case of editing and drawing programs, what is programmatically possible. And at the same time I wanted to recreate the distressing, anti-plastic atmosphere of my traditional paintings and drawings. Incorporating and using traditional techniques in my images has a lot to do with my artistic education, during my training, I gained much respect for the physical contact which comes about when a painter creates – the texture of the canvas, the consistency of the paint, the hardness of the brush hairs. Despite the advances in the technology, these are all characteristics I feel are lacking with my work on the computer. I still vale what the computer brings to production of images though so I found a way to combine the speed of working with digital techniques with the visual poetry of traditional techniques. Where do you find your inspiration? First of all – history of art – I adore The Italian painter Caravaggio. I also like Turner and the Impressionists. I like the underlying thought and the intention which they brought to the creation of each work. Their ambitions were to experiment and to play with the means of expression and the tools which they had at their disposal. There were a lot of very interesting developments at this time in art history. I suggest researching the period as their approach and ideas can be very inspiring. Are there particular photographers or illustrators who you would see as your role models? I have them a lot of people who influence me and you could say are my role models such as Zdzislaw Beksinski, Jan Saudek and Helmut Newton. Also I love classical art, especially the work of Caravaggio and painters from Netherlands like Bosh, Vermeer, Rembrandt. I appreciate the work of Dave McKean, Ian Francis, Russ Mills, Nicola Samori, and love photography of Alina Lebedeva… too many to mention them all. 60572 / 2010 Do you combine digital and analogue techniques? For instance do you sketch with pencil and then scan the results as a basis of a new work? If so, how do you convert your analogue work to digital for further processing? Starting a new work with a sketch would be an ideal beginning for me. Very often I start my work without visible or concrete idea in mind. As I work I am looking for a foundation or a structure which could be a container for textures, shapes, colours, atmosphere, and ideas. All sketches are then scanned and transformed digitally later in the process. What role does digital processing play in the production of your images? Where does photoshop fit? Photoshop is a perfect bridge for me between traditional painting and the digital world. I use it without any extra plug-ins or fancy filters. The only filter I use is the Unsharp Mask, which I apply at the end of all the editing work. I receive many questions from other image makers about the brushes I use in Photoshop. I have just two: circular and squared, without texture! This surprises people but when I want to gain a more brushlike effect, I take a piece of paper, use a real brush and some paint to apply some strokes and then I scan it. Then inside Photoshop I ‘paint’ with the scanned brush texture and even though I am working digitally, the effect looks more natural. Like real paint on paper. Photoshop is definitely a tool which gives you an amazing feeling of creative freedom. I can compare using it to freedom of movement found when flying a plane. If you were giving advice to image makers just starting their artisticjourney, what would that advice be? Forget everything you know, everything you’ve seen before, forget about the appearance of objects and nature, set your mind free from these constraints. And when you feel free, then start to work! Adobe Inspire, Philip Andrews, 2012
Altered Images 2020.01.20 | By kubickijarek59 | 0 Comments New visionaries in 21st century photography Can we start off by you letting us know what camera you use and how long you have been taking photography seriously and are you a professional or do you have ‚other’ work too? In fact I have never been professional photographer. Ok, I finished Fine Arts Highschool majoring in photography but the next step was Academy of Fine Arts degree in Industrial Design. Currently I’m a creative art director in one of the biggest advertising agency in Poland. “60568” 2010 Describe your creative process on 60568? (as this will be the one on the facing page to this interview – I love the mood you have captured in this shot, just stunning). What software did you use, etc..? The first part was a photo session with my favorite model. Without any idea but almost defined atmosphere of the finished image. I knew that I want to make something dark, melancholic, maybe sad. Something in gothic style. That’s why we used specific makeup and lights. Usually I like to set upper light and get deep shadows with dark blende. I used Canon 5D camera with 28-70 lens and ordinary flash lights. RAW files was edited at first in Lightroom then in Photoshop. I left RAW source as the smart object until the end of work – this gave me the freedom to change the photography settings like color temperature or exposure. At the beginning I had to define strictly what I want to do, so with ordinary (digital) brush I made a sketch. Working with sketches is much simpler, faster and more effective than without them. In first three hours I tried a lot of combinations with different directions, shapes of dress and sizes of figure and I made a background of image. Background is very important part of my works. Sometimes I spent couple of hours until it looks strictly as I want. It’s a combination of many layers of painted sheeds, photographs of dirty walls, parts of metals, wood, old paintings… The next steps were just modeling of dress by adding many layers of parts of fabric and splashes of paint. It was most boring part of creation (but I like to do it ) Brush strokes that you can see near the model’s hips was created especially for this work by using traditional brushes and acrylics and then scanned into photoshop. How close are your ideas for pictures to the end result? It depends on the case. Sometimes final work is exactly as I had invented at the beginning, in other case I started without any idea, invented something, but final effect is completely different. Process of the creation is really strange and mysterious:) I think it’s important not to worry and feel free in it. How long can a photomanipulation take to ‚make’. Again: it depends on the case. Sometimes it took me couple of hours, in other case – couple of weeks. Sometimes I ‘m unable to finish some pictures. Thats why they are ommited numbers, which are titles of my images. What features of digital photography are pivotal to your work? You can do everything you want. The imagination is the limit. Get parts of real world, products of your imagination and put them together into new wholeness, and then do it again in a different sequence. It’s a lot of fun. What kinds of ideas are you interested in exploring as an image maker? I want to share the atmosphere, not ideas. I like contrasts, beauty and ugliness, I mix strange and unexpected with ordinariness, love and happiness with sadness and hopeless. I don’t want to talk to much to my recipient, everyone has an own story about these feelings What would be the one thing that someone could say about your work that would make you die happy? “I found myself in your images” Do you see yourself as a photographer or a digital artist? Absolutely I see myself much more as digital artist. I have great respect for serious photographers. They can see what I’ll never see. Lastly, most photographers give their photographs titles but you more often than not just give them a random number, any reason? I like when the artist isn’t the narrator. He communicates a message but doesn’t explain it. Numbering doesn’t dictate the interpretations of the images. I give the vision, the recipient decides if perception of what he sees. Is it sad or happy picture? About love or hate? She’s falling down or she’s arise? I do not know, everyone has a different perception, different experiences and different associations. I do not want to impose my own interpretations. Alteres Images, 2011
Designers Depot – featured artist for the week 2020.01.20 | By kubickijarek59 | 0 Comments Tell us about your humble beginnings, When did you you first realized that you wanted to be an artist? well… it was when I was just 2 years old 🙂 Seriously – as I remember I always wanted to make some pictures, designs, sketches… What are your tools of the trade and why? I’m not geek and I didn’t think that tools are something important.. I use a mouse – the usual Logitech mouse, tablet – an A5 Intous 3 Wacom – I think it’s better for me than the larger A4 tablet. I don’t know why – maybe I like little spaces? I have a lot of traditional pencils, brushes, pens. Some of them are expensive Talens products, others – the cheapest ones. I have a large easel too. Who or what gives you inspiration? The best answer to this question is just to say “the whole world around me” and I think it’s really close to the truth. I get inspiration when I’m watching movies, listening music (on my headphones or on concerts), reading books and albums of historical art and browsing newest (flash) websites on the net. And of course my 4 years old daughter gives me inspiration too! Is your artistic background self-taught or did you go to college to study? Yes, I did: I graduted from Fine Arts Highschool in Gdynia (department of photography) followed by the Academy of Fine Arts in Gdansk (department of industrial design). How do you keep “fresh” within your industry? I’m not sure I’m still “fresh”… What are some of your current projects? I’m living in Warsaw and working as a Digital Creative Director in one of biggest polish advertising agency – FireFly Creation. It means that my current projects are strictly commercial projects like creating for international brands such as Kraft or Nike. Unfortunately, I haven’t have the time to make some “artistic” projects at the moment… I hope it will changed in next year. Which of your works are you the most proud of? And why? Rumours About Angels 2 of course – it’s the largest noncommercial projects I’ve even did. It was created in cooperation with Bartosz Hervy (music composer) in 2005. Everything about this project you’ll find on the website. Rumours About Angels 2 / 12 Are there any areas, techniques, mediums, projects in your field that you have yet to try? Of course they are, for example some old, strange photography techniques such as polaroid, gum etc. I love to merge techniques, mostly the newest like Flash animation and power of action scripts as well with traditional paintings and photography. And I also want to try something completely different: I thing about create a sculpture… maybe combining sculpture, painting and motion pictures on it all? I think It would be interesting. What do you do to keep yourself motivated and avoid burn-out? Good question, but I don’t know the answer to this one…Maybe never ending movement? Every minute of my life is occupied. I love Red Bull and adrenaline (my favourite sport is downhill) but I’m sure there is something else… When you’re not in front of your canvas or monitor, how do you spend most of your free time? My “free time” is composed of trips with my daughter, with my friends or on the bike. My passion is aviation so I hope to learn to fly a glider next year – and now that it’s my biggest dream. and finally, What advices/tips can you give to the novice designers/ illustrators out there? I have some advice to give: don’t listen to others, don’t believe in tutorials, ignore the tips – just do what you want. No rules is the rule Designers Depot, 10.2009
Chamsko o kulturze – Kubicki „The Art of Numbers” 2020.01.19 | By kubickijarek59 | 0 Comments Uwaga! Tekst zawiera wulgaryzmy, które były elementem konwencji bloga “Chamsko o kulturze”. W dobie pinteresta, instagrama i innych serwisów gromadzących wszelkiego rodzaju grafiki próba wydrukowania albumu rodzi jedno pytanie: „Po chuj?”. Na szczęście Jarek Kubicki odpowiedział sobie: „Bo, kurwa, tak” lub coś bardziej eleganckiego i doprowadził do wydania jednego z najpiękniejszych i zarazem najbrzydszych zbiorów łączących fotografię, obróbkę komputerową oraz elementy malarskie. Nie będę z wami grał w Huberta Urbańskiego – tym bardziej, że tekst długi i wulgarny, więc nie każdy dobrnie do końca – i już na początku wskażę poprawną odpowiedź – tak, warto mieć „The Art of Numbers” na regale. Okładka albumu to znakomity strzał – doskonale reprezentuje wnętrze, w którym najsilniejszymi elementami są malarskość, chiaroscuro oraz minimalizm. Poddana komputerowej obróbce fotografia na pierwszy rzut oka zdaje się być płaska jak potylica Pudziana, ale po przyjrzeniu się obszarowi pomiędzy linią włosów a nosem pojawia się wrażenie wystającego z papieru impastu. Wiele kolejnych prac będzie odznaczało się tymi elementami, niemniej „The Art of Numbers” dokumentuje dekadę działalności artysty i postrzeganie go jako synkretycznej całości jest jak zachwalanie dyskografii Pantery łącznie z glam metalowym gównem, które nagrywali na początku kariery. Najwyraźniejszym łącznikiem pomiędzy 2005 a 2015 rokiem jest temat. Kubickiego interesują przede wszystkim ludzkie ciała, ale w kategoriach deformacji, odkształceń, romantycznych dekapitacji i gotyckiego rozpierdolu. Gotyk jest podwójnie dobrym porównaniem, bo z jednej strony można tu odnaleźć wpływy malarstwa z tamtego okresu (czyli brutalne tortury i wyrazista ekspresja), z drugiej pachnie od tych grafik wilgocią zamku w Bolkowie. Autor sprawia wrażenie badacza, który bierze w dłonie modelki (męskie ciało jest zbyt ordynarne dla tego procesu) i sprawdza w jakich kierunkach mogą się wygiąć, naciągnąć, jak bardzo można przesunąć granice ich fizycznych ograniczeń za pomocą technik komputerowych, a przy okazji od czasu do czasu urywa im kończyny jak dziecko bawiące się pająkiem. Pierwszą i najrozleglejszą serią jest „The Numbers”, gdzie prezentują się zarówno w pełni dojrzałe prace, jak i pierwsze szkice wykonane jedynie przy użyciu tuszu. Dzięki temu dokładnie widać, jak rodził się unikalny styl Kubickiego, który z początku szarżował z całą paletą umiejętności, popadając na przemian w skrajną linearność oraz całkowitą malarskość, by ostatecznie ustalić idealne proporcje. W późniejszych dziełach, powstałych już przy wsparciu maszyny, naturalny kontrast wynikający z nanoszenia tuszu na papieru bez udziału teł zostaje utrzymany, a chiaroscuro staje się znakiem rozpoznawczym Kubickiego. Jeżeli nie wiecie ki chuj to całe „chiaroscuro”, to polecam oględziny corpse paintu dowolnej black metalowej kapeli – chodzi o popadanie w skrajności pomiędzy intensywnym światłem a głęboką ciemnością. “60531” 2007 Część grafik wygląda elegancko jak mundur esesmana (na przykład „60531” albo „60530”), inne nadawałyby się do gabinetu doktora Heitera znanego z projektu „Ludzka Stonoga” („60553”). „60553” 2009 Im data powstania bliższa współczesności, tym ciała coraz rzadziej przedstawiane są fragmentarycznie, przestają przypominać pokraczne dzieci erotomechaniki Gigera. Okazjonalnie powraca „cyfrowy impast”, który jednocześnie wyrasta z prac i rozpływa się na nich. Wrażenie jest tak imponująco rozpierdalające, że aż wyciska ze mnie całe ukryte prostactwo, bo jak radować się, to tylko po zwierzęcemu. Z całego zestawu odstaje nieco „60542” przypominające plakat do filmu science-fiction i to takiego, który można znaleźć w katalogu studia The Asylum (twórcy „Sharknado”, „Atlantic Rim” i wielu innych mockbusterów). Pierwsza grafika z 2010 roku („60555”) obiera podobny kierunek, ale w bardziej futurystycznej, odczłowieczonej formie. Jest to także jedna z nielicznych prac, na których nie uchwycono elementów kobiecej fizyczności, lecz coś na kształt szkieletu androida. “60555” „The Numbers” to wciąż nieukończona (i taką w zamyśle ma pozostać) kolekcja, która zajmuje połowę przestrzeni albumu. Można z niej wyłuskać cechy wspólne określające styl Kubickiego, ale pojawiają się również elementy nietypowe. W „60562” po raz pierwszy detale zostają wyróżnione nasyconą czerwienią, która staje się dominującą barwą w powstałym cztery lata później „60616”. W „60592” linearyzm zostaje niemal całkowicie wypierdolony, z kolei w „60623” powraca w pełnej chwale. Technika w tej serii pracuje na usługach nastroju oraz ponurej i nostalgicznej aury. Nikogo nie powinno to zresztą dziwić, w końcu prace powstawały na przestrzeni blisko dziesięciu lat, a tyle wystarczy, żeby stać się zupełnie innym człowiekiem. “60592” 2011 Kolejne projekty realizowano na krótkich przestrzeniach czasowych, przez co znacznie łatwiej można zdefiniować ich charakterystykę. „Textile” z 2005 roku jest trochę jak druga część „Blair Witch Project” – mogłoby być tiptop, gdyby chwilę wcześniej nie było genialnie. Widać tu zdjęcia aktów oraz manipulacje tytułowymi, uchwyconymi w ruchu tekstyliami. Niektóre ze zdjęć przypominają dokumentację reporterską, gdzie brakuje czasu na pozowanie, a istotne jest przede wszystkim uchwycenie zjawiska. Impresję wywołuje otwarcie formy poprzez wychodzące poza kadr szmaty (oczywiście chodzi o materiał, przecież jestem dżentelmenem). Jakoś mnie to nie bierze i kojarzy się z filmem „Something Weird” Herschella Gordona Lewisa (mistrza tanich efektów specjalnych), gdzie rozegrała się dramatyczna scena walki pomiędzy człowiekiem, a nawiedzonym kocem… Działania Jarka Kubickiego zacząłem śledzić na bieżąco od cyklu „Rumours About Angels 2”. Był bodajże rok 2007, słuchało się Diary of Dreams, a google zabrało mnie w podróż po jakichś pojebanych stronach, gdzie dzieciaki z wiedźmińskimi avatarami (wtedy to była nisza jak chuj) podszywały się pod wampiry (ale nie te diamentowe) i inne mroczne elfy. Jak stamtąd trafiłem na Kubickiego? Nie wiem i nie chcę sobie przypominać. Do rzeczy – w opisie prac autor opowiada o kontrastach, których uchwycenie było dla niego najistotniejsze: „Piękno i brzydota, doskonałość i niedokończenie, wszechmoc i bezradność, erotyzm i antyerotyzm, cisza i hałas”. W zakresie analizy kontekstualnej właściwie nic więcej nie można dodać, zamiary zostały tak doskonale zrealizowane, że klękajcie narody. Mimo że minęła dekada od powstania tych dzieł, wciąż są moimi ulubionymi w dorobku Kubickiego i wciąż odczuwam emocjonalny wpierdol po dłuższemu przyglądaniu się im. Moje ulubione „RAA2 no. 4” niemal wymusza fizyczną reakcję w postaci dreszczy. Proces dekonstrukcji (lub konstrukcji) ciała został tu uchwycony w sposób umożliwiający tylko jeden rodzaj werbalizacji zachwytu: „O, kurwa”. Piękne chiaroscuro (o którym przynudzam prawie co akapit) oraz wyraźnie zaznaczone linie powodują, że grafika sprawia wrażenie wykonanej akwafortą. Cyfrowa akwaforta – o, kurwa. „Black Flag” Prace z cyklu „Black Flag” mogłyby równie dobrze trafić do „The Numbers”, ale wyróżnia je jeden detal – obecność faceta. W dużej mierze jest to jednak obecność fragmentaryczna – często trudno rozróżnić, które części niekompletnie zaprezentowanych organizmów należą do którego z kochanków. Ponownie w użyciu są także tekstylia, ale tym razem wydaje się, że zostały namalowane, a ich pomarszczenie lepiej oddaje trójwymiarowość prac niż ludzkie sylwetki. W „Ghost” te dwa elementy stają się jednym – ciało to nic więcej, jak materiał włókienniczy, które Kubicki rozwija na powierzchni ogromnych połaci bieli. To bardzo delikatna, zdominowana przez piękno seria. W moim odczuciu brak pierwiastka szpetoty odbiera jej jednak ambiwalentność, czyli największą zaletę twórczości Kubickiego. „Unnumbered” to inaczej „cała reszta”, co nie powinno być odczytywane jako „gówno, którego nigdzie nie dało się upchnąć”. Autor odsłania tu w pełni swoją wszechstronność, od prac przypominających katalog modowy (Z!NK Magazine) po społecznie zaangażowane (Icon). Różnorodność widać także w kolejnym zbiorze – „Speedpainting”, czyli rysunkach wykonywanych niemal na koanie. Są tutaj grafiki, którym przyjrzałem się tylko pobieżnie i nie miałem najmniejszej ochoty do nich wracać, ale są także takie, które z miejsca jebią po wizji swoją pomysłowością. Moja ulubiona to „2011.622”, gdzie Kubicki w charakterystyczny dla siebie sposób igra ze światłem i cieniem, z tym że drugi z elementów wyraźnie pożera swoje grzeczniejsze przeciwieństwo. Intrygująca jest także sama postać przypominająca z jednej strony tancerkę w ruchu, z drugiej zamaskowanego doktora zarazy. „2011.622” Pewnie niektórzy z was zastanawiają się: „Po chuj to kupować, skoro większość i tak można znaleźć w sieci?”. Mogę się założyć, że te same osoby dokładnie przestudiowały grafikę co najwyżej gazetki promocyjnej biedry. Nie róbcie sobie gówna z oczu i popatrzcie na coś naprawdę dobrze wyglądającego. przechera, 21 Maj 2015 (blog już nie jest dostępny)
Trójmiejski artysta współpracuje z amerykańską stacją Fox 2020.01.19 | By kubickijarek59 | 0 Comments Jarosław Kubicki zajmuje się grafiką od ponad dziesięciu lat i chociaż w środowisku artystycznym (a zwłaszcza muzycznym) jest postacią doskonale znaną, dopiero teraz miał szansę dotrzeć do odbiorców na całym globie, a wszystko dzięki współpracy z twórcami serialu “Egzorcysta”. O relacjach ze stacją Fox, inspiracji twórczością i osobą Zdzisława Beksińskiego, wyższości Trójmiasta nad resztą Polski i o… Rihannie rozmawialiśmy niemal przez godzinę. The Exorcist, 2016 Jarosław Kowal: Jak to się dzieje, że jedna z największych stacji telewizyjnych w Stanach Zjednoczonych nawiązuje współpracę z artystą z Polski? Jarosław Kubicki: Tak naprawdę to nie wiem. Nie robiłem w tym kierunku niczego konkretnego, po prostu dostałem maila. Jeżeli pytasz, jak to się robi, to dostaje się maila (śmiech). Krąży taka słynna anegdota o tym, jak to Grzegorz Skawiński został zaproszony na przesłuchanie przez zespół Black Sabbath, ale nie przyjął go, bo sądził, że to żart kolegów. Nie miałeś podobnych podejrzeń? Nie, dlatego, że ten mail był bardzo rzeczowy. Nie było tam niczego, co z reguły pojawia się w kategoriach fantazji czy marzeń. To był zwykły, konkretny mail i w zasadzie wszystko sprowadzało się do kwestii wyceny oraz ustalenia terminów. Wyglądało to na typowe zlecenie, a przy czymś takim zazwyczaj nie ekscytuję się aż tak bardzo, po prostu odpowiadam na wiadomość. Dopiero z czasem zaczęło do mnie docierać, że to jest przecież “ten” Fox i serial, który cieszy się dużą popularnością. Nie chcę, żeby to zabrzmiało, jakbym był zblazowany, ale nie przypominam sobie momentu ekscytacji. Bardziej myślałem o tym, jak to wyjdzie organizacyjnie i faktycznie większość korespondencji miedzy mną a Foxem dotyczyła kwestii formalnych, związanych z tym, jakie formularze związane z podatkami należy wypełnić, żeby mogło dojść do współpracy. Pewnie za kilka lat będę wspominał tę sytuację głównie od tej strony. The Exorcist, 2016 Jaką funkcję pełnią twoje prace w serialu “Egzorcysta”? Pojawiają się w nim? Nie, nie, to jest tak, że Fox tworzy dużą sieć różnych podmiotów, które nie mają ze sobą dużego związku. Ja miałem do czynienia bodajże z Fox Broadcasting i dział marketingu wpadł na pomysł, żeby informacje w mediach społecznościowych uzupełniać materiałem, który nie byłby tylko zdjęciami z serialu, ale czymś więcej. Chcieli wprowadzić do tego jakiś element magiczny. Dostałeś ściśle określone wytyczne dotyczące tego, co powinieneś na tych grafikach przedstawić? Problem polegał na tym, że nie dostawałem całego odcinka przed jego premierą, tylko zapowiedź i kilka kadrów, a do tego krótki opis. Na samym początku były to dokładnie opisane wytyczne. Miałem szczegółowo określone, jak ma wyglądać kompozycja, co ma przedstawiać, w jaki sposób, w jakich kolorach i tak dalej. Na szczęście dotyczyło to tylko dwóch pierwszych odcinków, ponieważ ilustracja późniejszych była już bardzo trudna. Raz miałem namalować kogoś, kto wymiotuje robakiem – taką obrzydliwą stonogą. Jak się do tego nie brałem, jakbym nie kombinował, wychodziło fatalnie. Trudno zresztą zakładać, że z takiego pomysłu może wyjść coś niefatalnego. Napisałem wtedy do Foxa, z prośbą, żeby dali mi trochę więcej luzu oraz przedstawili przynajmniej dwie propozycje alternatywne. Od tego czasu współpraca układała się nam znacznie lepiej. The Exorcist, 2016 Wspomniałeś, że malowałeś te prace, a sądzę, że wiele osób postrzega je przede wszystkim jako fotografie. Jak właściwie tworzy się coś takiego? Założenie było takie, że mam przedstawić konkretne postacie z serialu. Nie podobne, nie swobodną opowieść o czymś przypominającym poszczególne sceny. Miałem odrealnić kadry, które zostały pokazane na ekranie. Jako bazę dostawałem właśnie zdjęcia, które miałem podmalować lub zamalować. Zależało to też od odcinka, dlatego że niektóre rzeczy zupełnie nie miały związku z materiałem, który dostałem – na przykład ilustracja głównej bohaterki leżącej w szpitalu. Tam właściwie tylko twarz tej dziewczyny jest żywcem wzięta z serialu, natomiast cała reszta to już moja fantazja. Z kolei przy ostatnim odcinku dostałem konkretne wytyczne co do sceny, jaka ma się pojawić i miałem przy niej tylko trochę pokombinować. Wziąłem wtedy stopklatkę z serialu, dodałem do programu graficznego na komputerze i zamalowywałem tyle, ile fantazja podpowiadała. The Exorcist, 2016 Sam jesteś fanem pierwowzoru serialu i horroru w ogóle? (śmiech) Szczerze mówiąc, nie. Nie wiem nawet, czy w ogóle kiedyś miałem taki moment, że oglądałem horrory. Chyba nie. Nie mam takiej konstrukcji w głowie, która pozwalałaby przyjmować te fantastyczne historie. Ciężko mi się je ogląda. Muszę przyznać, że założyłem odpowiedź twierdzącą, bo ponura, melancholijna tematyka pojawia się chyba we wszystkich twoich pracach. Próbowałeś kiedyś bardziej… radosnej konwencji? Steven Wilson, lider Porcupine Tree powiedział kiedyś, że smutna muzyka go rozwesela, a wesoła muzyka go dołuje i ja mam dokładnie tak samo, jeżeli chodzi o wszelkie przejawy sztuki, które produkuję albo których doświadczam. Robienie wesołych rzeczy, a muszę to robić w pracy, jest czymś, co na dłuższą metę mnie przygnębia (śmiech). Pogodę ducha odnajduję, robiąc prace dosyć posępne. Tak to po prostu u mnie działa. Pierwszy raz trafiłem na twoje pace przy okazji projektu Rumours About Angels, który tworzyłeś razem z Bartkiem Hervy i od tego czasu zawsze kojarzyłem ciebie przede wszystkim z muzyką. Działanie w tym kierunku jest dla ciebie szczególnie ważne? Muzyka jest bardzo, bardzo ważna w moim życiu. Mam wielu przyjaciół i znajomych w branży muzycznej, bardzo często jestem na koncertach i od czasu do czasu ulegam prośbie o zrobienie okładki. Muzyka jest dla mnie chyba najważniejsze medium, z jakim obcuję. Tym bardziej, że obcuję z nią cały czas – w pracy, w pociągu i tak dalej. Absolutnie coś musi grać cały czas, muszę czegoś słuchać. The Exorcist, 2016 Masz ulubione zespoły pochodzące z Trójmiasta? Tak, najbliższe związki mam zdecydowanie z Blindead. To wynika między innymi ze znajomości z Bartkiem Hervy, ale znamy się wszyscy i bardzo lubimy. Tak naprawdę trudno mi każdego wymienić. Nawet teraz, kiedy pojawiła się lista nominowanych do nagrody Doki 2016, zdałem sobie sprawę, że znaczną część tych ludzi znam osobiście albo są to kapele, które dobrze kojarzę. Chociażby The Shipyard czy Tranquilizer albo Ampacity. Na pewno jestem fanem Blindead, inne znam i lubię, spotykaliśmy się na różnych koncertach. Te środowiska trochę się przenikają. Swoją drogą jesteś nominowany do tej nagrody za okładkę do “Breaking Habits”. Pewnie podobnych nominacji otrzymałeś już sporo i nie robi to na tobie większego wrażenia. Wręcz przeciwnie – nie pamiętam, kiedy ostatnio jakąś nagrodę dostałem. Jak najbardziej robi to na mnie wrażenie i myślę, że robiłoby nawet gdybym dostawał takich nagród wiele. Bardzo się cieszę z tej nominacji, jest to dla mnie coś ważnego. Musisz słuchać muzyki, do której tworzysz okładkę? A może wystarczą ci wytyczne, podobnie jak w przypadku “Egzorcysty”? To pytanie często się pojawia i mam problem z odpowiedzią na nie. W wersji romantycznej byłoby tak, że muzyka jest absolutnie niezbędna, że muszę się w nią wczuć, przeżyć ją i dopiero wtedy pracować nad okładką. Brutalna prawda jest jednak taka, że mam swoje rzeczy, przy których najlepiej mi się pracuje. Często wcale nie jest to ostra muzyka, a wręcz przeciwnie – muzyka poważna. To w najlepszy sposób wprowadza mnie w nastrój do pracy. Ważniejsza od samego brzmienia płyty, nad którą pracuję jest jej warstwa tekstowa. To jest mi zdecydowanie bardziej potrzebne – warstwa tekstowa oraz interpretacja tekstów przez samych muzyków. Moim zadaniem jest stworzenie kontynuacji ich przekazu, ale w innym medium – nie muzycznym, a graficznym. Kwestia przekazu jest tu najważniejsza. Powiedzmy, że dzwoni do ciebie manager Rihanny, mają potężny budżet i chcieliby, żebyś wykonał dla nich okładkę – wchodzisz w to? Od wielu, wielu lat pracuję w branży reklamowej, więc robienie czegoś, do czego nie jestem w ogóle przekonany, co nie jest w moim klimacie to mój chleb powszedni. Gdyby zdarzyła się taka sytuacja, jak ta, o której mówisz, zupełnie nie widziałbym w tym niczego złego. Mało tego – pomijając już wysoki budżet, który na pewno byłby ważny czynnikiem – myślę, że mi, jako artyście zależy na tym, aby grono moich odbiorców było jak najszersze. Trudno liczyć na większą publiczność niż przy takiej okazji. Argumentów za tym, żeby wejść w taką współpracę jest dużo. Zresztą zakładam, że jeżeli ktoś zgłasza się do mnie, to jest to osoba, która lubi to, co robię. Gdyby okazało się, że taka Rihanna strasznie lubi mój styl i w dodatku zechciałaby dać mi wolną rękę, to byłoby super. Wyobraź sobie, że dostajesz płytę Rihanny z mrocznymi obrazkami w środku i na wierzchu. Fajna sprawa jako zestawienie kontrastowe. Ona robiłaby dalej to, co robi – nie wiem, co robi, ale zakładam, ze nie są to bardzo mroczne rzeczy – a do tego dochodziłby mrok i posępność na okładce. Połączenie takiego klimatu z popem wyszło świetnie chociażby u Madonny we “Frozen”. Zastanawiam się jeszcze, co by było, gdyby zgłosił się jakiś zespół disco polowy. To jest jednak trochę inna para kaloszy i tutaj chyba nie zdecydowałbym się nawet mimo dużego budżetu. Wiem, ze poza muzyką ważną postacią jest dla ciebie Zdzisław Beksiński, którego ja znam niemal wyłącznie z filmu “Ostatnia Rodzina”. Po premierze wiele osób uznało, że zobrazowano go niezgodnie z rzeczywistością, jak ty to odebrałeś? Odebrałem film na wielu płaszczyznach i to bardzo głęboko. To była postać dla mnie bardzo ważna, a do tego poznałem go osobiście. Miałem okazję spędzić cały dzień w mieszkaniu Beksińskiego, które widzieliśmy w filmie. Najwięcej kontrowersji wzbudziła chyba jednak nie postać Zdzisława, ale Tomka Beksińskiego. Nie znałem go, nie wiem, jak zachowywał się w sytuacjach, kiedy był tylko i wyłącznie ze swoją rodziną, natomiast jeżeli przyrówna się to do książki “Beksińscy. Portret podwójny”, to można odnieść wrażenie, że jest to postać realna. Na pewno nie jest to miły obraz dla fanów Tomka, bo faktycznie nie odgrywa zaszczytnej roli w tym filmie, nie jest pozytywnym bohaterem. Sam Zdzisław… Dla mnie ten film jest ekscytujący na poziomie detali i scenografii, tego, w jak świetny sposób Seweryn odegrał sposób mówienia, poruszania się, całą masę drobiazgów, które zapamiętałem i mam wrażenie, że zostały w tym filmie powtórzone. Ja mam natomiast wrażenie, że powoli zaczyna się proces “ikonizacji” Beksińskiego, a niektórzy już przemieniają go w pomnik. Ten film sprawił jednak, że można było go zobaczyć jako zwykłego człowieka. Taki właśnie był. Kiedy spędziłem z nim ładnych parę godzin – co oczywiście nie daje mi żadnego prawa, żeby go osądzać w dużej skali, ale mówię o własnych odczuciach – najbardziej uderzyło mnie to, jak bardzo był zwykłą osobą. Przyszło mi do głowy, że wcale nie jest “tym” Beksińskim, tylko kustoszem, który zajmuje się obrazami w tym mieszkaniu. Temat jego sztuki właściwie nie pojawiał się w naszych rozmowach, a jeżeli już, to mówił albo o swoich planach, albo o różnych dziwnych pomysłach. Na przykład chciał ściągnąć do mieszkania wielką prasę drukarską, ale miał problem ze spółdzielnią mieszkaniową, która wyliczyła mu wytrzymałość stropu i podłogi, po czym okazało się, że ta prasa nie może się tam znajdować, bo po prostu zawali się i wpadnie do mieszkania piętro niżej. Pokazywał też dziwną nagrodę, którą zdobył w Bydgoszczy – jakiegoś złotego glana i to była jedyna nagroda, którą trzymał w domu. Luźne, poboczne tematy, bez zachwytów. To był człowiek, który takich rzeczy nie chciał słuchać i bardzo mi tym zaimponował. Mieszkańcy Trójmiasta często podkreślają, jak bardzo motywujące do działania jest to miejsce. Obecnie więcej czasu spędzasz w Warszawie, więc mogłeś nabrać dystansu. Faktycznie to tutaj czujesz się bardziej zmobilizowany do pracy artystycznej? Czuję się trójmiejskim patriotą. Zdecydowanie, nieporównywalnie bardziej niż warszawskim. Poza tym jestem w Trójmieście regularnie co dwa-trzy tygodnie i cały czas mam w głowie to, że Trójmiasto jest najlepszym miejscem do życia w Polsce. Przemawia za tym chociażby położenie geograficzne – z jednej strony jest morze, a dwa kilometry dalej zaczynają się góry. Dla mnie, zwolennika jazdy rowerem po lesie, jest to fantastyczna historia. Tak szybko, za pomocą własnych nóg, można zmieniać krajobrazy. To faktycznie jest inspirujące. Moja refleksja po mieszkaniu w Warszawie jest taka, że jak przyjeżdża się do Trójmiasta, to jest się już prawie w Skandynawii. Nie mogę się uwolnić od myśli, że Trójmiasto jest na innym poziomie, może nawet cywilizacyjnym. Nie mam na myśli infrastruktury, ale podejście ludzi do formy spędzania czasu; konstrukcję tego miejsca; to, jak ludzie zachowują się względem siebie; to, że można wjechać do lasu i napotkać mnóstwo osób, które aktywnie spędzają czas. Drobiazgi związane z innym moim hobby – lotnictwem – także są niesamowite. W Trójmieście, przy lotnisku jest coś takiego jak górki spotterskie… W Warszawie też jest jedna, wygląda jak kopa łajna, którą ktoś wiele lat temu wywalił z ciężarówki pod płotem. To służy do tego, żeby ludzie tam wchodzili, robili zdjęcia, po czym spadali i łamali sobie kończyny. Tak to funkcjonuje na największym lotnisku w Polsce, a w Trójmieście masz ogrodzone miejsca wyposażone w plan lotniska, furtkę… Może to drobiazg, ale ktoś pomyślał, żeby bezinteresownie umożliwić ludziom pogapienie się na samoloty. To jest zupełnie inne myślenie, myślenie w innych kategoriach. Mam też wrażenie, że życie kulturalno-towarzyskie jest w Trójmieście o wiele bogatsze niż w Warszawie. Mam na myśli niezależne, undergroundowe imprezy i koncerty, tego typu wydarzenia. Cały czas mam kontakt z ludźmi, którzy się tym zajmują i widzę, ile jest propozycji na każdy weekend i jednocześnie kontrastuje to z tym, co się dzieje – a właściwie nie dzieje – w Warszawie. Jeżeli już w Warszawie ma miejsce podobne wydarzenie, o wiele mniej ludzi jest tym zainteresowanych, co jest kuriozalne, biorąc pod uwagę różnicę w liczbie mieszkańców tych miejsc. Na jakim wydarzeniu ostatnio byłeś w Trójmieście? Ostatnio byłem na koncercie Blindead w B90 i to jest dobry przykład. Zespół z Gdańska gra w jednej z najlepszych sal koncertowych, w jakich byłem w Polsce, przychodzą tłumy i to jest kapitalne – Trójmiasto w sferze kulturalnej może się dzięki temu samo “wyżywić”. Mam wrażenie, że historia o Wolnym Mieście Gdańsku we wszystkich tych ludziach wciąż żyje, nawet jeżeli nie intencjonalnie. Kultura Trójmiasto.pl, Jarek Kowal
Jarek Kubicki – Weekend Gazeta.pl 2020.01.19 | By kubickijarek59 | 0 Comments Od kilkunastu lat kreuje niesamowite obrazy, w których świat realny przeplata się z mrocznymi, pełnymi rozpadu wizjami. Choć jest perfekcjonistą, jego prace pełne są emocji, nad wszystkim zaś unosi się duch Zdzisława Beksińskiego. Nam Jarosław Kubicki opowiada o tym, jak to było spotkać się ze swoim mistrzem, dlaczego do swojego gotyckiego świata zaprasza kobiece modelki i co może łączyć własny album ze zdjęciami z marzeniem o posiadaniu planety. Dominika Węcławek: Pamiętasz swoją ulubioną baśń z dzieciństwa? Jarek Kubicki: Ciężko będzie wskazać tę jedyną. Bardzo lubiłem to wydanie baśni Andersena, które zostało zilustrowane przez Szancera – tu strona wizualna miała duże znaczenie, a jeśli chodzi o samą opowieść, to pewnie “Mały Książę”. Byłem fanem posiadania własnej planety, to była taka fantazja, która w dzieciństwie rozpalała moją wyobraźnię. Jak od chęci posiadania małej planety doszedłeś do chęci posiadania własnego albumu z kolekcją zrobionych przez siebie zdjęć? Jeśli za chęcią posiadania własnej planety kryje się chęć bycia samemu, by coś spokojnie robić, niekoniecznie gadać z różą, to ma to jakiś związek z albumem. Przygotowanie takiego zestawu prac, jaki znalazł się w moim albumie, wymaga sporej ilości czasu spędzonego sam na sam ze sobą. Punktem wyjścia dla twoich prac są fotografie, przyjęło się, że są ostatecznym dowodem tego, że coś istnieje. Skąd u ciebie w takim razie taka potrzeba modyfikowania zdjęć, by wyglądały absolutnie nierealistycznie? Chyba dlatego, że nie jestem dobrym fotografem (śmiech). Naprawdę, darzę wielką estymą wielkich fotografów, którzy potrafią uchwycić moment, sytuację, oddać całą gamę emocji i opowiedzieć historię jednym obrazkiem wyciągniętym z życia. Ja nigdy tego nie umiałem, musiałem sobie ten świat samemu zainscenizować. W pewnym momencie okazało się, że to mi nie wystarcza, potrzebowałem dodawać coraz więcej, by efekt końcowy sprostał temu, co mam w wyobraźni, bym mógł opowiedzieć tę historię, którą chcę. Fotografia kręci mnie na różnych płaszczyznach. Co innego zrobić portret, oddać czyjś charakter, emocje, to jest inna płaszczyzna niż wtedy, gdy zakładasz sobie, że masz coś do opowiedzenia i pracujesz nad tym, manipulując uchwyconą w kadrze rzeczywistością. Dlaczego w takim razie sięgnąłeś po aparat? Pamiętasz swoje pierwsze zdjęcia? Pamiętam. Kiedy miałem dziewięć lat, sięgnąłem po aparat Wilia, to było takie rozwinięcie radzieckiej Smieny, robiłem nią zdjęcia w dużych ilościach, ale to były takie zwykłe obrazki, ot, podwórkowa zabawa. Dopiero gdy zdawałem do Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Gdyni i miałem wybór, na jaki kierunek iść, zdecydowałem się na fotografię. Kierowało mną to, by nie trafić w zbyt odjechane artystyczne środowisko, fotografia wydawała mi się czymś, co jest mocno osadzone w realiach, zupełnie nie kręciły mnie historie wernisażowo-galeriowe, to mi zostało do teraz. Wtedy to był niemalże manifest, że nawet jeśli robię coś związanego ze sztuką, to ma to być sztuka na poziomie politechnicznym, rzemiosło. Podobny wybór miałem na studiach, wybrałem wzornictwo przemysłowe. I co, okazało się na studiach, że jest zupełnie inaczej, niż myślisz? Nie, nie było inaczej, ale mam taką refleksję, że najdynamiczniej zacząłem się rozwijać artystycznie już po zakończeniu wszelkiej edukacji. Jak myślę o moich dokonaniach ze studiów, to było raczej odrabianie pracy domowej niż angażowanie się w działania artystyczne. Czego nauczyło cię ASP? Teorii. Poznałem też mnóstwo świetnych ludzi, zarówno kadrę profesorską, jak i kolegów na studiach. To był największy wkład w mój rozwój. Same podstawy teoretyczne projektowania były przydatne. Wiedza o tym, w jaki sposób podchodzić do tego, co się projektuje, o czym myśleć, jak ważny jest odbiorca, a w przypadku wzornictwa przemysłowego odbiorca jest kluczowy. Produkt, który nie jest zaprojektowany z myślą o użytkownikach, nie istnieje. To mnie mocno ukształtowało. Zawsze kiedy tworzę swoje prace, myślę o tym, jak ludzie będą je odbierać, czy będą ze spotkania z tymi obrazami czerpali jakąś satysfakcję estetyczną czy nie. 2014 Co projektowałeś na studiach? Na przykład ornitopter, czyli rodzaj statku latającego, który porusza się dzięki temu, że macha skrzydłami jak ptak. Chyba nie chciałbym do tego wracać. Co prawda działał, ale nie latał zbyt daleko. To był jeden z wielu projektów, jakie powstawały w czasie studiów, ale ten konkretny uświadomił mi, że chcę zrezygnować. Po prostu zmęczyło mnie oderwanie tego, co dzieje się na ASP, od rzeczywistości. Ja zacząłem pracę w branży reklamowej już na pierwszym roku i ten rozdźwięk między światem realnych potrzeb rynku a tym, co dzieje się na studiach, był coraz trudniejszy do udźwignięcia. Kontrast tych światów – tego, czego uczyliśmy się jako osoby, które mają wejść na rynek pracy, oraz tego, co już wiedziałem o owym rynku z doświadczenia, sprawiał, że miałem coraz mniej szacunku do tego, co dzieje się na uczelni. Czego nauczyła cię praca w agencji reklamowej? Pracę w reklamie odebrałem jako lekcję pokory. To oczywiście trudne do przeskoczenia dla kogoś, kto studiował na ASP, bo nagle uwagi kwestionujące jakość twojej pracy mogą przyjść z każdej strony. Po drugiej stronie telefonu twoim klientem może być osoba, która właśnie zaczęła pracę w dużej korporacji, ma kilkunastokrotnie mniejsze doświadczenie, ma dużo mniejszą wiedzę, a mimo to w tej relacji to ona jest decyzyjna i podważa jakość twojej pracy. Pokora jest dobrym określeniem tego, co właściwie musisz okazać. I co, nauczyłeś się tej pokory? Nie mnie to oceniać, ale chyba tak. Nie mam innego wyjścia, za to odbijam sobie we własnych pracach. Dla mnie to, co robię po godzinach, jest wentylem bezpieczeństwa. Bez tego bym zwariował. Zwariowałbym też oczywiście, robiąc tylko to, potrzebuję równowagi. Z jednej strony pracuję w reklamie, muszę się wykazywać w inny sposób, muszę umieć trafić do ludzi, którzy mają zupełnie inne wykształcenie, pochodzenie środowiskowe, to jest przygoda. Po wszystkim mogę wrócić do domu i porobić swoje “straszydła”. Tu z kolei nikt nie może niczego zakwestionować. Nie żyję z tego – to świadomy wybór. Mam wrażenie, że każde pójście w komercję pociąga za sobą kompromisy. W reklamie nie mam zamiaru uprawiać wielkiej sztuki, to nie jest to miejsce, nie jest ten kraj, poza tym reklama ma inne funkcje. Oczywiście fajnie, jeśli reklama edukuje estetycznie, ale trzeba specyficznych okoliczności, aby w taki sposób się w reklamie wypowiadać. Na ogół nie można tak działać i trzeba to zaakceptować. Po wszystkim można przyjść do domu i zrobić coś, co może się nikomu nie podobać. Kiedy zacząłeś tworzyć pierwsze swoje prace? Na studiach. Studiowałem jeszcze w ubiegłym wieku. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych rozwój komputerów domowych zaczął umożliwiać tego typu zabawę. Wcześniej robiłem takie rzeczy manualnie, tyle że takie urządzenia jak aerograf sprawiały mi sporo kłopotów. Nie miałem dość zdolności manualnych, by opanować go na tyle, by przy tworzeniu nie zachlapać całego pokoju. Jak tylko pojawiła się możliwość, by zrezygnować z tego bałaganu, od razu z niej skorzystałem. Z czasem możliwości obróbki cyfrowej rosły. Okazało się, że skaner dobrej jakości można już kupić za niewielkie pieniądze. Kilka lat później pojawiły się lustrzanki cyfrowe w przystępnych cenach, i to była kolejna rewolucja, która wpłynęła na to, co robiłem i sposób, w jaki to robiłem. Tak naprawdę to z czasów, kiedy zacząłem po raz pierwszy korzystać z lustrzanki cyfrowej, pochodzą pierwsze prace, z których jestem zadowolony. Mimo możliwości stwarzanych przez cyfrową obróbkę obrazu wiem, że wciąż korzystasz z tych bardzo materialnych narzędzi. Jeżeli się da, to robię to. Wybór cyfrowej techniki wynika z braku czasu. Tu mogę dość szybko mieć rezultaty swojej pracy. Jeśli ktoś pracuje tak intensywnie jak ja, czas zaczyna mieć wielkie znaczenie. Gdybym nie łączył tych technik, wszystko trwałoby tygodniami, bo po kilku godzinach spędzonych przy pracy nad obrazem zdarza się, że następna okazja trafia się dopiero za tydzień. Po takiej przerwie nie pamiętałbym pewnie nawet, o co mi chodziło na początku Zabrakłoby uchwycenia momentu i emocji. To mi się nie kalkuluje. Wolę spędzić pięć, dziesięć godzin w jednym bloku, a na koniec zobaczyć efekt finalny. Nie umiem do końca zrezygnować z tradycyjnych technik, bo lubię ich żywiołowość, one są autentyczne. Ruch pędzla jest dynamiczny, nadaje się idealnie do komponowania, nadaje też pracy wymiar humanistyczny. To nie są rzeczy zaprogramowane, zrenderowane, sztuczne, plastikowe. Pierwsza reakcja na twoje prace jest zawsze bardzo emocjonalna, jestem ciekawa, co dla ciebie jest najważniejsze – właśnie one czy może wspominana już historia do opowiedzenia? Jeśli w historii nie ma emocji, to jest słaba. Możesz ją oceniać w innych kategoriach, może ci się podobać lub nie – jak tapeta albo wymalowana klatka schodowa, bo jest ładna, czysta, ale nic sobą nie sprzedaje. Ja mam kilka takich elementów. Ważne jest to, aby te emocje były. Tu mam wrażenie, że coraz bardziej odchodzę od fotografii, bo zdjęcia dostarczają coraz mniejszej ilości emocji, może to kwestia mojej słabej fotografii. Druga sprawa jest taka, że zależy mi na klimacie, aby nie pojawiał się żaden element, który psułby odbiór. Na tych obrazach nie może być ani jednego nieidealnego fragmentu. Każdy element musi być co do piksela doskonały, i to nie jest metafora. Dla mnie idealne przenikanie się światów jest bardzo ważne, mógłbym to porównać z pracą iluzjonisty. Iluzja jest wtedy udana, jeśli jest perfekcyjnie wykonana. Ty wiesz, że to nie jest prawda, ale siła sugestii sprawia, że wierzysz w te sztuczki. Staram się więc pilnować tego, by nie dało się mnie na czymś złapać. 2005 Jestem też ciekawa, dlaczego twój świat iluzji zdominowały kobiety? Dlatego, że bardzo lubię kontrasty. Stawiam ludzkie postacie w sytuacjach estetycznie dwuznacznych, często w ich otoczeniu jest – powiedzmy to eufemistycznie – niezbyt ładnie: pojawiają się jakieś rozpadliny, zacieki, elementy odrażające. Kobiety z całą swą energią i urodą są na drugim końcu tej skali estetycznej. To sprawia, że historie, które opowiadam, stają się jeszcze bardziej zdumiewające. Z postaciami męskimi jest też tak, że wpisane w takie obrazy mówią już zupełnie o czymś innym. Może to kwestia tego, jak ja to widzę, ale też męskie postaci momentalnie przywołują skojarzenie z walką, siłowaniem się z tym otoczeniem, postać kobieca to zwycięstwo nad tym, co się wokół niej dzieje. Jak dobierasz modelki? Z reguły to są moje znajome. Osoby, które dobrze znam, i te, które dobrze się ze mną czują. Do końca nawet nie wiem, czemu tak jest. Może to wynika z faktu, że to jest przede wszystkim moje hobby, nie chciałbym wchodzić tu w świat zawodowych modelek. Może to kwestia mojego poczucia komfortu? Wreszcie ja też poruszam się w świecie, który dobrze znam, wśród osób, które znam, wciąż pozostajemy na tej jednej planecie Małego Księcia, nie ma tu obcych. To może być główny powód. Mam poczucie, że osoba, z którą pracuję, akceptuje moje pomysły. Przecież ja swoich modelek używam w sposób, który mógłby się nie spodobać zawodowym modelkom. Wykorzystuję czasem tylko skrawek – plecy, ramiona, trochę twarzy, i to wszystko – dla niej to może być nie do udźwignięcia, ona przez całe życie pracuje nad tym, by być doskonałą, po czym przychodzi Kubicki, zostawia z niej kawałek. Chyba chciałbym uniknąć takich sytuacji, że zajmuję komuś czas, zawracam mu głowę, a potem pokazuję kawałki, rozsypane, zupełnie niepodobne do tej osoby. I jeszcze jestem z tego dumny. Lubie pracować z ludźmi, którzy lubią to, co robię, i są zadowoleni z tego, że są częścią mojego świata. 2009 Patrząc na efekty, można by pomyśleć, że twoja planeta byłaby bardzo mroczna. Nie, nie zgodzę się. Moja planeta byłaby strasznie zabałaganiona, pewnie po jakimś czasie musiałbym się przenieść na inną. Choć moje prace są niepokojące, to ja sam raczej funkcjonuję w jasnych przestrzeniach. Wszystkie mieszkania, które dotąd wynajmowałem, były białe… Skąd więc ten gotycki charakter znakomitej większości twoich prac? Z muzyką “gotycką” jestem mocno związany. Razem z przyjacielem, muzykiem Bartoszem Hervy, robiliśmy jeden z pierwszych internetowych serwisów polskich o muzyce gotyckiej, to było zdaje się w 1998 roku. Organizowaliśmy też jedne z pierwszych imprez gotyckich, ja wciąż słucham takiej muzyki. Myślę, że zderzenie światów, kontrasty, delikatność, zadziorność, rozpad i trwanie – to wszystko jest obecne zarówno w muzyce, której słucham, jak i w tym, co robię. Muzyka zdaje się zajmować sporą część twojego życia. Powiem ci tak: prędzej bym przeżył bez malowania niż bez muzyki. Przekleństwem jest to, że nie potrafię na niczym grać, a podejrzewam, że to by doskonale uzupełniało mój wizerunek (śmiech). Nie gram jednak i nie chcę grać. Ale scenę wspierasz, widziałam, że jesteś skłonny przeznaczyć swój czas i talent na to, by zrobić sesję zdjęciową takim zespołom jak nowa nadzieja sceny metalowej, czyli Obscure Sphinx. Tak, staram się wspierać tę scenę jak mogę, bywam na absurdalnej liczbie koncertów rocznie, czasem zdarza mi się zrobić okładkę, choć to zajęcie staram się ograniczyć, musi się pojawić coś naprawdę intrygującego muzycznie, bym chciał zaprojektować do tego okładkę, w ciągu ostatniego roku zdarzyły się dwie takie sytuacje, ale to bardziej wyjątek niż reguła. Jeśli zaś chodzi o Obscure Sphinx, to po prostu staram się pomagać takim ludziom, bo tak. To jest fajne, bo nie myślę o takiej współpracy w kategoriach komercyjnych, nie myślę, że ich na mnie nie stać czy coś w tym stylu. To jest tak, że w momencie, gdy się pracuje dla kogoś, kogo się osobiście lubi i zna, kogo sztukę się ceni, to wszystko ma inny charakter. Sama sesja kosztowała dokładnie tyle, ile wynajęcie studia na jej czas. Nie pamiętam też przypadkiem, czy to nie ja wystąpiłem do nich z propozycją takiej sesji. To ciekawe. Większość twórców, którzy dorobili się tak pokaźnego portfolio jak twoje, nie zawsze wchodzi w takie akcje… Jestem ciekawa, co było dla ciebie największym wyróżnieniem w dotychczasowej karierze? Zaproszenie mnie przez Zdzisława Beksińskiego do siebie do domu, po tym jak z przyjaciółmi zrobiliśmy stronę internetową dla niego. To było lat temu 12, a strona działa do dziś i wygląda nie najgorzej jak na tak długi okres życia. Tak To było dla mnie największe wyróżnienie. Spędzić pół dnia ze Zdzisławem Beksińskim w jego mieszkaniu, to było fantastyczne przeżycie. 20030801-109_098120030801-109_098120030801-109_098320030801-109_098320030801-109_095020030801-109_095020030801-109_095120030801-109_095120030801-109_095220030801-109_095220030801-109_095420030801-109_095420030801-109_095520030801-109_095520030801-109_095720030801-109_095720030801-109_096820030801-109_096820030801-109_096920030801-109_096920030801-109_097020030801-109_097020030801-109_097120030801-109_097120030801-109_097220030801-109_097220030801-109_097320030801-109_0973 Podejrzewam, że to jeden z najważniejszych artystów w twoim życiu? Gdy byłem w pierwszej klasie liceum, w sopockim BWA Beksiński miał swoją wystawę I teraz musisz sobie wyobrazić tego piętnastolatka, który słucha metalu i Depeche Mode, ląduje na wystawie Beksińskiego, którego wcale wcześniej nie znał Cóż, absolutnie ścięły mnie z nóg jego obrazy. I to na kilku płaszczyznach. Tego uczucia nie mogę zapomnieć do dziś. Ja się w dużej mierze poczułem oszukany, nagle zobaczyłem coś, co czułem, że będę robił za kilkanaście lat. Przy każdym obrazie przeżywałem szok – to ja miałem tworzyć takie rzeczy! Jeszcze nie osiągnąłem takiej wprawy, a tymczasem jest na świecie ktoś, kto już to zrobił! 10 lat później okazało się, że mogę z tym człowiekiem spotkać się osobiście w jego domu i przekonać się, jak fantastyczną jest osobą. Niesamowita postać. To, co się wydarzyło półtora roku po naszym pierwszym spotkaniu, czyli jego zabójstwo – to był dla mnie silny wstrząs. Wracając do tego pierwszego spotkania z Beksińskim – jak przeżyłeś konfrontację wyobrażeń o tym człowieku z żywą osobą? Musisz pamiętać, że szedłem na to spotkanie doskonale przygotowany. Nie jest tak, że cokolwiek mnie zaskoczyło, niemalże znałem układ pomieszczeń. Dokładnie wiedziałem, z kim się spotkam, w jakim miejscu. Nic mnie nie zdziwiło poza jednym. Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo zdystansowane podejście do siebie samego i własnej sztuki miał Beksiński. Spotkanie się z nim twarzą w twarz robiło piorunujące wrażenie, to był człowiek, który wyglądał, jakby był w tym domu bibliotekarzem albo tylko tam sprzątał. Z takim humorem podchodził do tego, co tworzył Na ścianie miał w gablocie wycinek prasowy na swój temat. Jedyny, jaki wyeksponował. To był wycinek, który miał wielki tytuł “Dupa Beksiński”. Mówił, że specjalnie go powiesił, że wreszcie ktoś odkrył prawdę o nim. To był człowiek, który naprawdę miał sporo nagród do pokazania, ale wystawił tylko jedną z nich – złotego glana, którego dostał w Bydgoszczy, oczywiście nie pojechał go osobiście odebrać, bo nigdzie nie jeździł, ale but został mu przysłany – i ten but właśnie postanowił postawić sobie na półce, bo wyglądał śmiesznie. Cała nasza rozmowa wyglądała tak, że on, siedemdziesięciokilkuletni pan, w momencie kiedy wszedł na temat interpolacji poziomej na matrycach w najnowszych aparatach cyfrowych, to nasz kolega Piotr, programista, wytrzymał jeszcze chwilę tej rozmowy, natomiast w pewnym momencie też odpadł. Miałeś w swoim życiu innych równie ważnych artystów? -Tak, i większość z nich udało mi się spotkać osobiście. Traktuję to w kategoriach sukcesu. Pamiętam, że pierwszą taką osobą była Anja Orthodox. W zespole Closterkeller kochałem się przez niemal cały okres liceum. Już nie pamiętam dokładnie, jak to się stało, że się poznaliśmy, ale sprawa dotyczyła zrobienia okładki do jednej z jej płyt. To było dla mnie wielkie przeżycie. Później okazało się, że na tej samej scenie występowałem z Diary of Dreams, zespołem, którego słuchałem na studiach, zamieniliśmy z liderem kilka słów, potem korespondowaliśmy e-mailowo. To budujące, okazało się, że nagle mogę ze swoimi idolami rozmawiać jak równy z równym. A w którym momencie poczułeś, że najwyższy czas pewne rzeczy zebrać i przygotować album? Idea albumu ze zdjęciami chodzi za mną od roku, tylko nie do końca byłem pewny, jak ugryźć tę sprawę. Wydrukowanie jednego egzemplarza miało średni sens, a jednocześnie już jakiś ma. Myślałem o tym w kategoriach albumu, który mogę zabrać ze sobą, pojechać do jakiegoś miejsca i pokazać, by móc potem zorganizować tam swoją wystawę. Później ta idea ewoluowała. Jak już człowiek zobaczył swoje rzeczy zebrane w całość, okazało się, że jest w tym jakaś atrakcyjność. Przygotowałem wizualizację albumu, wrzuciłem w takiej formie na Facebooka, odzew był entuzjastyczny. Najpierw była idea wydrukowania 20 sztuk, superlimitowana liczba dla zagorzałych fanów. Tylko że musieliby wyłożyć aż 250 zł, a to strasznie duża kwota. Kiedy zacząłem drążyć temat, okazało się, że da się to wydrukować za nieco mniejszą kwotę w normalnej drukarni. Tylko że wtedy trzeba by zebrać odpowiednie środki w ilości odpowiadającej cenie samochodu niebitego, sprowadzanego z Niemiec. Pomyślałem więc, że crowdfunding nie jest złym rozwiązaniem dla kogoś takiego jak ja, kto ma swoich fanów, którzy lubią to, co robię. Miałeś jakieś obawy, kiedy startowałeś ze zbiórką? Cały czas mam obawy. Jak się pracuje w reklamie i dostaje się pensję, otrzymuje się też pewnego rodzaju weryfikację, oto, na którym miejscu jesteś. Pensja jest jakimś wskaźnikiem. Do tej pory to, co robiłem hobbystycznie, nie podlegało takiej twardej weryfikacji. Teraz zaś się okazuje, że to się musi sprzedać, teraz przyszedł czas sprawdzenia, czy to jest coś warte, czy to tylko oklaski na Facebooku i koniec. To, co widzę, to to, że lajki nie przekładają się na nic. Liczba lajków i komentarzy “bardzo bym chciał” średnio koresponduje z wynikami zbiórki. Jeśli kampania się nie powiedzie, wyciągnę cenną naukę. Kolejna lekcja pokory… Tak. Pokora jest po prostu najważniejsza. Dominika Węcławek, Weekend Gazeta. pl