/ Przekłuć nadęty balon wariactwa – Dlaczego nie Napalm

Smoleńskie teorie spiskowe wdarły się do głównego obiegu. Dziennikarze się nad nimi pochylają, a ja oczekiwałbym od nich wybuchu śmiechu, kiedy ktoś gada o poduszce helowej. Umieszczając każdą taką bzdurę w montypythonowskiej scenerii, odzieram ją z pozornej powagi – mówi w rozmowie z Onetem Jarek Kubicki.

Mateusz Zimmerman: Kiedy Pan wpadł na pomysł, by zbierać i wykpiwać smoleńskie teorie spiskowe, umieszczając w “scenach z życia Monty Pythona”?

Jarek Kubicki*: Ponad dwa miesiące po katastrofie. To była reakcja na zalew absurdalnych teorii na ten temat, które pojawiały się w Internecie. Samo określenie, które stało się tytułem bloga, pojawiło się w rozmowie ze znajomym. Opowiedział mi o teorii, według której w samolocie miałaby być podłożona bomba termobaryczna. Zareagowałem pytaniem: a dlaczego nie napalm?

– A dlaczego padło na Monty Pythona?

– Próbowałem sobie wyobrazić scenerię, w której ludzie z powagą wymieniają się takimi teoriami. Od razu pojawiły mi się w głowie elementy surrealistycznego świata Monty Pythona. W tym świecie na dziwaczną, absurdalną wypowiedź reaguje się tonem poważnym, nieadekwatnym do sytuacji.

– Od dawna Pan się fascynuje tym typem humoru?

– Monty Pythona znam od lat 90., czyli z czasów, kiedy żył jeszcze Tomasz Beksiński – był on najlepszym, moim zdaniem, autorem tłumaczeń “Latającego Cyrku”. Ale też chyba nie można w moim przypadku mówić o jakiejś szczególnej fascynacji – znałem większość tych skeczy dość dobrze, ale dopiero uruchomienie Dlaczego Nie Napalm dało mi pretekst, żeby sobie je przypomnieć, a niektóre zobaczyć po raz pierwszy.

– Wielu ludzi, którym polecałem tego bloga, było przekonanych, że Pan po prostu hobbystycznie wymyśla te smoleńskie “mądrości”. Nie mogli uwierzyć, że to są autentyczne cytaty – przekonały ich dopiero linki. Facet, który “wyjaśnia zasadę pracy skrzydła samolotu na przykładzie rozpylacza fryzjerskiego” – przecież Monty Python by tego nie wymyślił… Jak Pan docierał do tych teorii?

– Do pierwszych, które pojawiły się na Napalmie, dotarłem za pośrednictwem Blipa. Ludzie przytaczali tam różne teorie, tagowali je – wystarczyło śledzić określone tagi, by mieć dostęp do “świeżych” źródeł. Na moim blogu pojawił się potem odnośnik: “donieś teorię” – czytelnicy sami zaczęli mi wysyłać linki i cytaty. Uważny czytelnik mojego bloga dostrzeże też, że kilka źródeł ma wyjątkowo bogatą reprezentację, np. Salon24 i jego odpryski: Niezależna.pl albo Nowy Ekran.

Do dużej części teorii dotarłem sam, po nitce do kłębka. Dostrzegłem, że ich twórcy zatracają się w rolach, uznają się niemal za członków jakiejś podziemnej organizacji. Ta ich zabawa w konspirację bywa zresztą rozczulająca: jeden bloger przekazywał drugiemu “tajne hasło”, którym mieli się porozumiewać w razie “wpadki”. Złamał jednak zasady konspiracji, podając hasło w ogólnodostępnym serwisie. Żeby było bardziej absurdalnie: hasło było związane z “Gwiezdnymi Wojnami”.

Między tymi blogerami istnieje swoista rywalizacja: kto odkryje więcej “bezgłośnych śmigłowców” albo usłyszy więcej “strzałów w dwudziestej sekundzie”. Są w tym względzie absolutnie niezatapialni, wpadki nie kompromitują ich w oczach społeczności. Np. ten “bezgłośny śmigłowiec”, o którego istnieniu wspominał jeden z blogerów, był śmigłowcem z… gry komputerowej.

Trafiałem też na blogi poświęcone astrologii, wróżbom, tarotowi itp. – bo i tacy specjaliści z takich dziedzin próbowali wypadek w Smoleńsku interpretować po swojemu.

Cały “spiskowy” kod językowy, którym się te postacie posługują,  jest zresztą niezłym materiałem dla badaczy. Zasługuje on na jakąś głębszą analizę, mój blog obchodzi się z nim dość powierzchownie.

– Pan wyławia wypowiedzi mniej lub bardziej anonimowych internautów, ale i polityków czy dziennikarzy. One mają wspólny mianownik: są przejawem ignorancji, a czasem zgoła wątłego kontaktu z rzeczywistością. Nie miał Pan nigdy poczucia, że wyśmiewając autorów takich wynurzeń, trochę kopie leżącego?

– I tak, i nie. Z jednej strony staram się wyśmiewać głupotę jako zjawisko, a więc: nie ludzi, a teorie. Ale i tak miałem z tym na początku pewien etyczny problem, zadawałem sobie pytanie: może to nie do końca eleganckie?

Z drugiej strony: nagle się okazało, że media, i to wcale nie skrajne, cytują tych ludzi, wchodzą z nimi w rozmowę. Spiskowe teorie po prostu przedarły się do powszechnego dyskursu, zaczęli je powtarzać już nie niszowi blogerzy, ale politycy i dziennikarze. Nie widzę powodu, by traktować ulgowo ludzi, których poglądy zdominowały oficjalny obieg.

Poczułem, że moja rola trochę się zmienia: te spiskowe koncepcje trzeba było pokazywać w krzywym zwierciadle. Tego nikt nie robił.

– Po to powstał ten blog?

– Motywacją była moja osobista potrzeba, żeby sobie poradzić z tym wariactwem, przekłuwać jego nadęty balon. Bo to przecież jest wariactwo, choć z reguły podlane takim patriotyczno-bogoojczyźnianym sosem. Dlaczego Nie Napalm ma działać terapeutycznie, rozładowywać napięcie u ludzi, którzy od ponad dwóch lat muszą wysłuchiwać tych bzdur i co rusz łapią się za głowę.

– Dlaczego teorie “zamachu smoleńskiego” – na początku tragikomiczny margines – wdarły się do głównego nurtu?

– Są niezwykle atrakcyjne medialnie – i dla nadawców, i dla polityków. Ale obiecałem sobie, tworząc tego bloga, a także przed rozmową z Panem, że tematów politycznych nie będę poruszać.

– To spróbujmy inaczej: Pan na tym blogu wybrał metodę, którą można nazwać egzorcyzmowaniem paranoi kpiną. Czy rozsądnie myślący człowiek ma przed zalewem bzdur jakąś inną tarczę? Może liczyć na naukowców, dziennikarzy?

– Chyba nikt nie znalazł skutecznego środka, żeby tego typu paranoję poskromić.

Do mediów mam tutaj sporo pretensji. Zachowują jakąś idiotycznie rozumianą neutralność w myśl zasady: każdy ma prawo do własnych poglądów. Z taką samą uwagą i troską dziennikarze nachylają się nad głupotami, co nad opiniami płynącymi z wiedzy i doświadczenia. Chciałbym kiedyś zobaczyć, jak prowadzący program reaguje gromkim wybuchem śmiechu, kiedy jego gość poważnym i przejętym głosem mówi o poduszce helowej. To w takich momentach należy stanowczo powiedzieć: “Stop, człowieku, gadasz bzdury”.

Media odpowiadają też za zestawianie opinii naukowców czy po prostu ludzi merytorycznie gotowych do dyskusji z tymi, którzy nie mają o temacie bladego pojęcia. Lepiej wypada ten, kto bardziej rozbudzi wyobraźnię. Dlatego panowie z plikiem przepisów i procedur nie mają szans w starciu z wizją “ręcznej wyrzutni leśnych rakiet przeciwlotniczych”. W głowach odbiorców, którzy nie mają pojęcia o lotnictwie, coś takiego skutkuje całkowitym chaosem.

– A Pan sądzi, że jakiś zwolennik smoleńskich teorii spiskowych odwróci się od nich pod wpływem opinii dziennikarza, naukowca albo lektury Dlaczego Nie Napalm? Czy nie jest tak, że Pan trochę “przekonuje przekonanych”?

– Mogę mówić za siebie: celem Dlaczego Nie Napalm nigdy nie było to, aby kogokolwiek do czegokolwiek przekonywać. Gdybym chciał tłumaczyć, wyjaśniać, wykładać – wybrałbym konwencję inną niż prześmiewcza. Są zresztą ludzie z większą wiedzą i cierpliwością, którzy próbują to robić. Ale to jest nieskuteczne: widziałem, w jaki sposób dyskutują ze sobą wyznawcy spiskowych teorii i nie zauważyłem, by byli w jakikolwiek sposób reformowalni.

To nie jest problem braku wiedzy ze specjalistycznej dziedziny, w tym wypadku: lotnictwa. To kwestia mentalności, która jest odporna na racjonalny argument na długo przed tym, nim on się pojawi.

Przykład? Wygadywanie głupot o demontażu systemu ILS na lotnisku w Smoleńsku. Wystarczy zajrzeć na Wikipedię aby sprawdzić, jak długo się instaluje taki system i jak jest on skomplikowany. Śledzę tę “spiskową” blogosferę od dwóch lat i sam nie potrafię do końca wyjaśnić tego oporu przed łatwo dostępną informacją. Zwłaszcza kiedy to zjawisko dotyczy ludzi, którym nie można zarzucić braku inteligencji czy wykształcenia. Próbuję to tłumaczyć ich emocjonalnym podejściem do tematu.

– Dlaczego Nie Napalm to z jednej strony humor Monty Pythona, który często na granicy dobrego smaku balansował i ją przekraczał. Z drugiej: nadal straszliwie delikatny temat. Wielu niezorientowanych odbiorców nawet po lekturze naszej rozmowy pomyśli, że Pan sobie po prostu kpi z tragedii smoleńskiej jako takiej.

– Oczywiście, że nie są to żarty z samej katastrofy. Charakterystyczne jest coś innego: to ci, których na Napalmie zacytowałem, najgłośniej się oburzają, że rzekomo z niej kpię. To niezrozumiałe: skoro ja ubieram te nonsensy w formę żartu i miałoby to być oburzające czy obraźliwe, to jak potraktować kogoś, kto wypowiada te bzdury serio i bez cudzysłowu?

Kpiny z tragedii ja się dopatruję raczej u tych, których cytuję. Te opowieści o rannych, którzy mieli przeżyć katastrofę samolotu i potem zginąć od kul. To jest koszmar, przede wszystkim dla ludzi, którzy stracili tam kogoś bliskiego i nadal to przeżywają – a ktoś codziennie płodzi na ten temat fantastyczne teorie. Mnie oburza taki cynizm, zwłaszcza kiedy to się dzieje przed kamerami. Ja na blogu odzieram te bzdury z pozornej powagi, umieszczam we właściwej dla nich atmosferze. Przełożenie tego na język żartu pozwala mi żyć z tym, że jacyś inni ludzie myślą tak na poważnie.

– A pisano do Pana,  że Pan jest leming, zdrajca itp.? Łatwo dostać taką etykietkę.

– Oczywiście, że pisano. Ale chyba mniej, niż się spodziewałem na początku. Mam nadzieję, że publikacja naszej rozmowy nie spowoduje jakiegoś wzmożenia takich reakcji (śmiech).

Warto wspomnieć, że blog doczekał się nawet teorii spiskowej na swój temat. Głosili ją tzw. obrońcy krzyża na Krakowskim Przedmieściu, a dotyczyła “zamiaru” oblania krzyża napalmem i podpalenia. Pisano: “Nawet zrobili specjalną stronę w Internecie – Dlaczego Nie Napalm”.

– A kiedy reakcje były najbardziej skrajne?

– Kiedy umieściłem obrazek z cytatem z Jarosława Kaczyńskiego, wklejonym w kadr z “Żywota Briana”… To była wypowiedź pierwotnie prywatna. Sam się zastanawiałem, czy aby nie przekroczyłem tym obrazkiem jakiejś granicy. Ale wypowiedź Kaczyńskiego stała się elementem gry politycznej.

Pojawiła mi się taka refleksja: no ale moment, niech nikt nie oczekuje, że będę miał większy szacunek dla osobistej tragedii Kaczyńskiego niż on sam. Ta wypowiedź trafiła przecież na bloga nie ze względu na jej autora, tylko z takiego “klucza” jak każda inna tam umieszczona: zawiera wystarczającą dawkę absurdu i paranoi.

Chciałbym wierzyć, że ktoś powstrzyma się od gadania czy pisania głupot w przestrzeni publicznej, choćby z obawy, że jego wypowiedź zostanie w ten sposób przez kogoś innego wyśmiana – ale wielkich złudzeń nie mam.

– Wiem, że Pan ma niejakie kompetencje, jeśli idzie o teorię i praktykę lotniczą. To pozwala lepiej dostrzegać najbardziej fantastyczne teorie na temat katastrofy?

– Nie zamierzam występować w roli eksperta czy autorytetu. Mam zresztą poczucie, że wykpiwam bzdury, które są ewidentne, nawet z punktu widzenia laika. Nie trzeba kwalifikacji, żeby wiedzieć – tu nawiążę do innego obrazka z Napalmu – że tupolew z jednym skrzydłem nie poleci… Ale skoro Pan pyta: w istocie lotnictwem interesuję dużo dłużej niż Monty Pythonem. Latam na szybowcach, poza tym mam za sobą wiele lat udziału w VATSIM-ie.

– Mógłby Pan wyjaśnić, co to takiego VATSIM?

– To jest międzynarodowa sieć, która symuluje ruch lotniczy na całym świecie. Uczestnicy, których jest ponad 250 tysięcy, łączą się w sieci jako wirtualni piloci i kontrolerzy lotu. To niby wirtualna zabawa, ale na serio. VATSIM to egzaminy, które trzeba zdawać, i procedury, których trzeba przestrzegać. Te aspekty organizacyjne i formalne lotnictwa: przepisy, zasady nawigacji – uczestnik VATSIM-u musi mieć wykute na blachę.

– Czy Pan z taką wiedzą szybko się zorientował, co się stało w Smoleńsku?

– Może to zabrzmi nieskromnie, ale w zasadzie tak. Dość szybko pojawiły się METAR-y, czyli raporty meteorologiczne z lotniska w Smoleńsku. Ja się, prawdę mówiąc, złapałem za głowę. Jeśli wziąć pod uwagę pogodę, topografię terenu i dostępne pomoce nawigacyjne, byłbym bardziej zdziwiony, gdyby próba tego lądowania się udała.

– To co nam zostanie z katastrofy Tu-154, kiedy z niej odsączymy politykę i teorie spiskowe?

– Z grubsza i w ogólnym sensie: to, co zostało napisane w raportach. Spory o to, że coś odpadło od samolotu parę metrów dalej niż powinno, są rozmowami o niuansach. Podchodzę do tego wypadku bardziej jak pasjonat lotnictwa, więc nie poświęcam uwagi temu, czy ktoś był w kabinie, czy go nie było. Za to ma dla mnie znaczenie, z punktu widzenia procedur, np. to, że ten samolot w ogóle wyleciał z Warszawy.

I to jest mój największy problem z teoriami spiskowymi: one odwracają uwagę od tego, co się tam naprawdę stało. Zamiast wyciągać wnioski, by się takie wydarzenie w polskim lotnictwie nie powtórzyło, tracimy czas na puste rozmowy o bombach próżniowych i helu. Z perspektywy miłośnika lotnictwa to właśnie zjawisko uważam za groźne.

– Zaskakuje mnie, że Pan mówi o tej katastrofie językiem dalekim od emocji. Pan ją uważa, w sensie zdarzenia lotniczego, za wypadek prozaiczny?

– Jest coś takiego jak “prozaiczny wypadek”? Rozumiem, skąd się biorą emocje w dyskusji o Smoleńsku, chodzi przecież o śmierć ludzi. Natomiast zajmując się tym jako zdarzeniem lotniczym, odkładam emocje na bok. Taki typ wypadku ma w lotnictwie swoje określenie: CFIT – tłumacząc z angielskiego: zderzenie z ziemią w locie kontrolowanym.

Na świecie jest mnóstwo takich katastrof, a ich przyczyny są złożone. To też oznacza, że dla laika są mało spektakularne. Niektóre media zajęły się tą katastrofą, nadając jej walor niezwykłości. Uległy potrzebie jej “uatrakcyjnienia”.

Z jednej więc strony – taki CFIT to nic sensacyjnego. Złamane procedury, niedopełnione formalności, błędy w szkoleniu – nuda, trudno to opowiedzieć czytelnikowi. A z drugiej strony: zamach, lasery, działa jonowe, balony helowe. To dopiero przyciąga uwagę, prawda? Wpadliśmy w pułapkę tego dyskursu.

– Widział Pan niedawne sondaże? Jedna trzecia Polaków myśli, że jednak doszło w Smoleńsku do zamachu – a więc: jakiś spisek był. Trzeba się cieszyć, że tylko tylu, czy martwić, że aż tylu?

– Bałem się, że więcej… A poważnie: sama statystyka mnie nie martwi.

Martwi mnie co innego: spotykam ludzi, do których intelektu i wiedzy o świecie nie mam zastrzeżeń, a mimo to słyszę od nich, że mają wątpliwości, co tam się stało “naprawdę”. Ta narracja – spisku, zamachu, zbrodni i jakiejś mgły, która to wszystko rzekomo skrywa – sączy się do głów bardzo inteligentnych ludzi. Jest złudzeniem sądzić, że to jest jakaś inna Polska, jakiś odległy świat. Okazuje się, że faktycznie bzdura powtórzona wielokrotnie staje się “prawdą”. To mnie chyba najbardziej przeraża.

– Czy w świetle tych obserwacji Pan dopuszcza, że surowca dla Dlaczego Nie Napalm może zabraknąć?

– Jestem pewien, że nie zabraknie. Za tym przemawiają przykłady z przeszłości: katastrofa w Gibraltarze albo 11 września. Mijają lata od takich tragicznych wydarzeń, a temperatura sporu wokół nich nie maleje. Ze Smoleńskiem będzie tak samo, zwłaszcza że długo jeszcze będzie wykorzystywany w bieżącej polityce.

Nie ma żadnego ciała czy autorytetu, który by uciął teorie spiskowe. Powstanie, powiedzmy, komisja międzynarodowa – to zaraz ktoś, komu jej ustalenia się nie spodobają, powie: “wiadomo, z jakich narodów są ci, którzy tam zasiadają i kto ich opłaca”.

– Smoleńskie teorie spiskowe powróciły po niedawnych trotylowych rewelacjach “Rzeczpospolitej”. Zajrzałem po tych publikacjach na Pańskiego bloga, a tam – ku mojemu zaskoczeniu – cisza. Krótko mówiąc: Dlaczego Nie Napalm jest wciąż aktualny – ale czy będzie jeszcze aktualizowany?

– Sam się z tym pytaniem od jakiegoś czasu męczę. Mówimy o czymś na kształt hobby, więc zwykłe “nie chce mi się” ma tu kluczowe znaczenie.

Na początku ten blog to było obcowanie z pokręconym światem kolorowych, egzotycznych postaci. Takich, które miewały problemy z pocztą elektroniczną, więc ukuwały teorię, że Rosjanie śledzą ich komputery – miałem do czynienia z masą takich pysznych historii. Ale po jakimś czasie te niedorzeczności dotarły do smutnego świata polityki i zadomowiły się w nim. Dlatego przy każdej kolejnej fantastycznej “hipotezie” jest mi coraz mniej do śmiechu.

– Nasza rozmowa na koniec robi się poważna, a przecież mówimy o blogu, który miał i ma rozbawiać. Zapytam więc Pana jako kolekcjonera spiskowych teorii smoleńskich: którą z nich uważa Pan za najwdzięczniejszą?

– Tupolew wylądował nieuszkodzony na ziemi. Wtedy podjechał rosyjski żołnierz na elektrycznej motorynce, wrzucił do środka bombę termobaryczną i znikł.

Jak sobie to wyobrazić, to wszystko tu jest surrealistyczne, śmieszno-straszne. Cała scena jest absurdalna nawet bez obecności motorynki. No i dlaczego akurat elektryczna? Ta historyjka jest chyba kwintesencją mojego bloga, ona się cudownie wpisuje w klimat Monty Pythona.

Jarek Kubicki (ur. 1976) – webdesigner, grafik, fotograf. Laureat szeregu prestiżowych nagród w tych dziedzinach. Dyrektor kreatywny w kilku renomowanych agencjach reklamowych.

Od wiosny 2010 r. prowadzi prześmiewczego bloga Dlaczego Nie Napalm, który jest największym w polskim Internecie zbiorem teorii spiskowych na temat katastrofy w Smoleńsku.

Blog dostępny pod adresem: dlaczegonienapalm.wordpress.com oraz na facebookowej stronie projektu

Onet, Mateusz Zimmerman, 2012