/ Szemrane typy chcą robić krzywdę kobietom, które znam i kocham. Wypierdalać!

Gdy „wypierdalać” mówią osoby stateczne i zasłużone – tym bardziej to przekleństwo staje się oczywiste. Bo co innego można w tej sytuacji powiedzieć? Jeszcze zobaczymy środowiska koderskie, które będą chodziły z tym hasłem po miastach – mówi Jarek Kubicki, grafik i malarz, autor plakatów Strajku Kobiet.

fot.: Reuters

Maciej Gajek / NEWSWEEK: Wkurwiłeś się?

JAREK KUBICKI: Nie pierwszy raz. Tym razem bardziej niż zwykle, bo dziwne szemrane typy chcą robić krzywdę kobietom, które znam i kocham. To bierze się między innymi z troski o moich bliskich.

Zazwyczaj wkurwieni ludzie przeklinają i chodzą demonstrować. A ty wziąłeś fotoszopa.

– Bo to moje narzędzie wyrażania emocji. Żyjemy w jakimś katotalibanie. Jak myślę sobie, że jakaś 17-latka słucha dziwaków, którzy opowiadają „a teraz będziesz trumną na martwego płoda, ponieważ mój niewidzialny przyjaciel podczas rozmowy ze swoją niewidzialną mamą ustalili, że tak”. To jest tak głupie. A ci ludzie w ten sposób to uzasadniają. To są jakieś urojenia, cytowanie Biblii, jakiegoś świętego w sprawach czysto medycznych… Wypierdalać!

No więc wziąłem kilka elementów z sieci i je połączyłem. „Wypierdalać” solidarycą to nie był mój pomysł, ktoś to zrobił wcześniej. Ja tylko dołożyłem groźne kobiety z filmów na wzór słynnego plakatu Solidarności z 1989 r.

A co czuje człowiek, który w całym mieście widzi swoje plakaty?

– W niedzielę spotkałem pierwszych ludzi z tymi plakatami. To bardzo ekscytujące, podchodziłem do nich, robiliśmy sobie zdjęcia razem… Ale potem było tego tyle, że już nie byłem w stanie tego robić sobie zdjęć. Główna moja emocja to jest zmęczenie, bo przygotowanie kolejnych wersji tych plakatów kosztuje strasznie dużo pracy.

To nie jest pierwszy raz, gdy dzieje mi się taka historia w życiu, kiedy rozbijam internet. Pierwszych kilka dni jest ciężkich, komunikatory wariują, wszyscy próbują się do ciebie dostać. Znajomi przypominają sobie o twoim istnieniu.

Tym razem nie rozbiłeś tylko internetu, bo memy wyszły na ulicę. To się wcześniej w tym kraju nie zdarzyło.

– To prawda! I to jest super, chociaż sam mam na razie problem z nazwaniem tego. Widziałem masę wspaniałych projektów plakatów. Moje rzeczy są aktualnie popularne, ale to nie znaczy, że za trzy dni się to nie zmieni. Memy tak działają: zapalasz pudełko z zapałkami, masz wielki ogień, ale po chwili go nie ma.

Dlatego zawczasu przygotowałem zestaw do samodzielnego montażu. Kilkadziesiąt różnych form: wszelkie grafiki na media społecznościowe, tła na telefon, pliki do wydrukowania w różnych formatach… Nie wiedziałem, czy to zażre, ale gdyby – to żeby zażarło na grubo.

Co się musi wydarzyć, żeby grafika zażarła i dała ludziom po mordzie?

– Plakat musi krzyczeć za ciebie tym swoim wypierdalać, nawet gdy ty jesteś cicho. Jeśli masz pomysł, jak zagospodarować emocje – to jest szansa na sukces. No i musi się pojawić w odpowiednim momencie, ale to okienko jest cholernie krótkie. Pomysł przyszedł mi do głowy w sobotę wieczorem. Czas na zrobienie miałem tak naprawdę do rana. Żeby ludzie chcieli to mieć przy sobie, mieli czym się dzielić – musieli dostać komplet.

Przekleństwo wielu ludziom się nie podoba.

– To się zmienia. Znasz na pewno mema opisującego znajomych centrowych, którzy się radykalizują. Gdy„wypierdalać” mówią osoby stateczne i zasłużone – tym bardziej to przekleństwo staje się oczywiste. Bo co innego można w tej sytuacji powiedzieć? Jeszcze zobaczymy środowiska koderskie, które będą chodziły z tym hasłem po miastach. Moja mama jest za, bardzo jej się podoba „wypierdalaj”.
Zapytaj kobiet – one słyszą wulgaryzmy pod swoim adresem od obcych mężczyzn bardzo często, my, faceci, nawet nie zdajemy sobie sprawy ze skali tego zjawiska.

Ludzie, którzy skandują przekleństwo w środku miasta – nie boją się. Napiszą to na bramie kościoła, bo przestali się bać. To już nie jest czas na białe róże, znicze. Teraz jest na grubo.

Wiosną zrobiłeś serię grafik z policjantami. Do klasycznych obrazów dołożyłeś policjanta wypisującego mandat.

– To była lajtowa odpowiedź na frustrację. Tamten wkurw realizowałem w bardzo soft sposób, że policjanci nawet nie zauważyli, że zaszedł. Rzecznik policji w studiu telewizyjnym powiedział, że policjanci odebrali to jako pochwałę, że w sumie są fajni.

A co cię wtedy poruszyło?

– Absurdalne zakazy! Pojawiło się jakieś obostrzenie opisane na rządowej stronie, a policjanci zachowywali się, jak udzielni książęta. Ktoś pobiegł w dresie do sklepu, to go zatrzymali i kazali mu iść, bo nie można biegać. Radiowozy goniły typa na rowerze w szczerym polu. To wszystko było tak głupie i pozbawione logiki – gliniarze dostali prezent, możliwość swobodnego dojechania każdego obywatela.

Stąd wziął się pomysł. Te klasyczne obrazy świetnie sobie radziły, policja nie była tam do niczego potrzebna. Dlatego dostawiłem gościa w czapce, jak wypisuje mandat i ze znanej wszystkim historii znanej z obrazu powstała nowa, absurdalna, jak ówczesne działania policji.

To przyniosło ci międzynarodowy fejm, kontekst okazał się zrozumiały na całym świecie.

– Tak. Ale pierwszy raz coś takiego zdarzyło się, gdy założyłem stronę San Escobar, która w ciągu trzech dni dorosła do 150 tys. obserwujących. Siedzę sobie przy kompie i mam z tego bekę, że stolica San Escobar to Santo Subito. A następnego dnia czytam o tym w „The Independent”. Podobne uczucie miałem, gdy tych swoich policjantów zobaczyłem na antenie BBC.

Jak powstaje taki projekt?

– Nie ma w tym filozofowania. Nie przeanalizowałem oddziaływania i potencjału tych grafik. Siedziałem w nocy, otworzyłem piwo i zacząłem robić grafiki. Łączysz elementy tak długo, aż poczujesz w głowie fajnego kopa. Jeśli po dwóch godzinach nadal odczuwam kopnięcie, to zostawiam.

Podobnie z San Escobar. Wypracowałem sobie formułę, która mnie bawiła: połączenie słów hiszpańskich, polskich i internetowej nowomowy. Np. „la grande inba” w dniu finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Na końcu zrobiłem mapę San Escobar, w czym pomogli mi fani, którzy wcześniej, w komentarzach wymyślili całą tę krainę.

Kiedy robisz projekt dla klienta, to też zaczynasz od piwa?

– Nie. Oczekiwania klientów biznesowych są inne. Klienci boją się kopów w potylicę. Gdybym miał coś takiego robić dla instytucji, to nawet nie chcę myśleć, co by z tego wyszło i po ilu miesiącach.

Internetowy fejm daje się monetyzować?

– Zupełnie nie. Obawiam się wręcz, czy to nie będzie zagrożeniem dla moich zleceń. Nie ma w tych plakatach wysokiego skilla graficznego z punktu widzenia szefa kreacji w agencji reklamowej, bo to nie jest złożony projekt graficzny. Na szczęście dotąd nie zdarzyło mi się stracić zlecenia ze względu na kontrowersje. Ale dotąd nie byłem kontrowersyjny.

Sam określasz się mianem lewaka. Zawsze tak było?

– Nie! Byłem idealnie kulistym wyborcą Platformy. Nie dość, że z Gdańska, to jeszcze wychowywałem się w środowisku wokół Kongresu Liberalno-Demokratycznego. I zawsze uważałem, że trzeba się interesować polityką. Pamiętam, że za komuny byłem z mamą na mszy w kościele św. Brygidy, podczas której przemawiał Wałęsa a potem chodziłem dumny po osiedlu ze znaczkiem Solidarności. A w 2001 r. byłem na zjeździe założycielskim PO w Oliwie.

Potem wszedłem w środowisko młodych fajnych lewicowców, o których istnieniu wcześniej nie miałem pojęcia. Spotkałem ich chyba na blogu Wojtka Orlińskiego. A potem był TeTeDeKaEn, nigdy niesformalizowana grupa internetowa skupiająca intelektualistów. Trafiłem tam zresztą dzięki blogowi, który prowadziłem – Dlaczego Nie Napalm, poświęconemu teoriom spiskowym dotyczącym katastrofy smoleńskiej. Zacząłem bywać na dewirtu, czyli spotkaniach tych ludzi w realu. I to były jedyne imprezy nietaneczne, na których podpierałem ścianę. Oszałamiające i onieśmielające były te ich dyskusje – od fizyki do teologii.

Zdziwiłem się wtedy, że jest świat poza liberalizmem – świat, w którym też wszystko jest uzasadnione liczbami i wykresami. I że można patrzeć na świat z dużo szerszej perspektywy. Dzisiaj widzę, że liberałowie skupiają się na sobie. Ty o tym, że świat potrzebuje wyższych podatków, a oni: „ale ja mam za zeszły miesiąc do zapłaty duży podatek, podatki nie mogą być wyższe”. Ty o katastrofie klimatycznej, a oni: „dopiero co kupiłem samochód, to jak mam nim nie jeździć po mieście”.

Czemu zająłeś się katastrofą smoleńską?

– Bo jestem fanem lotnictwa, zresztą sam też latam. Zacząłem od dość zaawansowanego symulatora, potem szybowce i skoki spadochronowe. Dla mnie przyczyny katastrofy smoleńskiej były dość oczywiste. To byłby cud, gdyby wylądowali w warunkach, które tam wtedy panowały.

Gdy zanurkowałem w otchłań tzw. blogerów śledczych, to znalazłem się w fascynującej krainie fantazji. Np. czytałem o systemie podziemnych tuneli na lotnisku, którym uciekli wszyscy pasażerowie. Lotnisko podziemne, poduszki helowe… Wszyscy sobie zaprzeczali, ale wszyscy się ze sobą zgadzali. Niesamowite to było.

Jarek Kubicki. Artysta grafik Rocznik 1976. Gdańszczanin z urodzenia.

2.11.2020 Wywiad na stronie Newsweeka